Jak Franek został nurkiem? A kiedy został DOBRYM nurkiem i jakie rady ma dla innych? Dziś rozmawiamy z Frankiem Przeradzkim, który pierwszy kontakt z podwodnym światem zaliczył w roku dwutysięcznym. Pięć lat później był już divemasterem i to po stażu odbytym w Irlandii. Później był Kraków i baza Nautica, z którą Franek współpracuje do dziś, a jeszcze później Dive Key West na Florydzie i polski Hel. Dziś najczęściej można spotkać Franka w Deepspocie, czyli najgłębszym basenie Europy. Jakie ma uprawnienia? Ujmijmy to tak: gdyby Chuck Norris chciał się nauczyć nurkowania, to dzwoniłby do Franka. Zapraszamy do wysłuchania odcinka

Obejrzyj odcinek

Przeczytaj podcast

Cześć, Franek!

Cześć!

Powiedz mi, gdzie ostatnio nurkowałeś.

Myślałeś, że w Deepspocie?

Tak.

Wyjątkowo na Helu. Nurkowałem na linie nad trałowcem. Nie udało nam się dość do niego, więc zobaczyliśmy linę i wielką zieleń, ale tak, to była zatoka.

Tak jak moje ostatnie nurkowanie na Honoratce, też widziałem dużo zielonego i jakieś liny. 

Tak, to było nietypowe, ale tak wyszło. Dłuższa opowieść.

Powiedz mi, co robisz na co dzień?

To jest pierwsze pytanie, które jest bardzo trudne, ale postaram się streszczać. Siedzę tutaj, bo jestem instruktorem nurkowania sprzętowego i freedivingu, praktykującym ten zawód jak najbardziej…

Czyli praktyk, nie teoretyk.

Tak. I rzeczywiście jest to duży element mojej codzienności, ale poza tym jestem też trochę dziennikarzem, trochę produkuję kontent i mam też, uwaga, malarnię proszkową.

Widziałem właśnie na stronie, zaciekawiło mnie to bardzo.

Tak, właśnie podoba mi się, bo niewiele osób spodziewa się po swoim instruktorze nurkowania, że ma też malarnię proszkową, a tak się dziwnie losy potoczyły, po 10 latach na socjologii zostałem malarzem proszkowym.

Okej, po socjologii zostałeś nurkiem i malarzem proszkowym.

Dokładnie tak, no fantastyczny życiorys.

Skąd w ogóle pomysł na nurkowanie po socjologii?

Pomysł był wcześnie, na długo przed socjologią. Nie jest to oryginalne, jestem synem płetwonurka, tylko takiego, który już nie nurkował z butlą, gdy zaczynałem interesować się tematem. Ale mam takie wspomnienie z dzieciństwa, jeździliśmy nad Bałtyk na wakacje, do takiej małej wsi i tata zawsze brał maskę, rurkę i płetwy, i pływał od jednego falochronu do drugiego, później zakładał piankę, którą uszył mu wciąż istniejący Gałach 01:55 , a to było bardzo dawno temu. 

A później urósł mu trochę brzuch i wkładał sobie wstawki w tę piankę, a ja się strasznie wstydziłem, będąc wtedy z tym tatą na tej plaży, bo miał taką bardzo opływową sylwetkę, ale przyznam, że teraz totalnie chciałbym być tym gościem, który co rano wstaje i pływa od pali do pali, to mi imponuje. 

Ja umiałem pływać z maską i rurką, zanim umiałem pływać i strasznie mnie dziwi do dzisiaj, jak kursanci przychodzą, zakładają maskę, rurkę i płetwy i mówią, że w tym nie potrafią, a bez tego potrafią, bo ja miałem dokładnie na odwrót. A jak miałem 15 lat, to zrobiłem taki prawdziwy kurs nurkowy CMAS-u, pierwszą gwiazdkę, w polskim jeziorze, wszystko po bożemu, jak trzeba, spanie w namiocie, zimna woda, termoklina, niedopasowana pianka, mała butla – wszystko było tak, jak sobie wyobrażacie. I wtedy też wciągnąłem trochę z powrotem tatę w nurkowanie i to w takim ważnym momencie, wiecie, jak się jest 13-latkiem i nie masz o czym gadać z ojcem, to jednak zaczęliśmy jeździć na wyjazdy nurkowe i był chociaż jakiś wspólny temat.

Potem wpadłeś na pomysł, żeby rozwijać tę karierę nurkową?

Bardzo szybko i myślę, że to jest coś, co mam do zaoferowania światu nurkowemu, gdzie moja ścieżka rozwoju, różne błędy, obalone mity i inne rzeczy, które doprowadziły mnie do tego, że teraz jestem instruktorem technicznym, właśnie skończyłem kurs drugiego poziomu freedivingu…

Czyli troszkę dłużej wstrzymujesz powietrze?

Troszkę dłużej wstrzymuję powietrze, dokładnie, lubię się przyduszać. Przeszedłem ścieżkę do tego miejsca bardzo nie wprost, wydaje mi się i jestem z tego zadowolony i na tej podstawie, że lepiej się uczyć na cudzych błędach niż swoich, to myślę, że możecie posłuchać trochę o moich i to zrobi dobrze słuchaczowi. Bo baza, w której zacząłem nurkować była po prostu jedną z najtańszych. Była taka dla studentów Politechniki Warszawskiej, na Mazurach, koło Szczytna i było tam np. bardzo dużo alkoholu. Ja miałem wtedy 15 lat, więc jeszcze nie byłem taki strasznie alkoholowy, natomiast jak teraz o tym myślę, to się łapię za głowę. Ale to był taki ówczesny standard, to było tak, że jak się nurkuje, wchodzisz do strasznie zimnego jeziora, robisz ten kurs i mówią Ci później, że jak się tu nauczysz nurkować, to nurkujesz wszędzie i jesteś już po prostu bogiem nurkowania.

A powiem Ci, że do dzisiaj się z tym spotykamy.

Tak, ja to widzę na forum nurkowym. I tu mam też taką ciekawostkę, to z kolei z tej socjologii, po tych 10 latach jest tam kilka rzeczy, które zapamiętałem. Jest takie zjawisko, które to świetnie opisuje i sprawdza się w przeróżnych aktywnościach życiowych, ono się nazywa krzywa Daninga Krugera czy efekt Dunninga Krugera i w skrócie, bo nie wszyscy może wiedzą, o co chodzi, jest tak, że jak mamy układ współrzędnych, na jednej osi jest to, co naprawdę wiesz na jakiś temat, a na drugiej jest to, co Ci się wydaje, że wiesz. I załóżmy, że jest to hodowla jedwabników, i nie wiesz nic o tym, potem widziałeś na YouTubie taką reklamę 1,5 min o hodowli jedwabników i później już na wszystkich spotkaniach rodzinnych perorujesz o hodowli jedwabników i już wiesz wszystko o tej hodowli, możesz już o tym wykładać profesorom od biologii.

Ekspertem jest.

Dokładnie. Później się jednak zapisujesz na jakiś kurs hodowli jedwabników i okazuje się, że nic o tym jednak nie wiesz, i Twoja poczucie kompetencji spada drastycznie niemalże do zera i później stopniowo się buduje. I w nurkowaniu to jest dokładnie przykład nurka nie daj Boże po takim programie try, intro, czyli takim, co wszedł na jedno nurkowanie i już wtedy wszystkim tłumaczy, na czym polega nurkowanie z butlą czy freediving.

Choroby dekompresyjne…

Tak, wszystko już opowie albo po kursie podstawowym.

Jeszcze na tej podstawie, że jakiś film paradokumentalny obejrzał.

Z żółtymi napisami. Tak że to widzę na forach internetowych cały czas, chociaż przyznam się, że staram się spędzać na nich jak najmniej czasu. Ale jest to też jakoś tam jednak cecha polska, bo to jest do tego stopnia, że jak ja mam czasem jakieś pytanie, takie realne, rzeczywiste, i myślę, że ktoś w świecie nurków może mi na nie odpowiedzieć, to głównie pytam na forach zagranicznych. Nie, bo jest lepiej, chociaż z jednej strony trochę jest, bo tu widzę bardzo dużo osób świeżo po kursie OWD czy z jedną gwiazdką CMAS i mi mówi, że chyba mnie porąbało, że coś tam chcę zrobić. Ja mówię: nie, bo wiem, że się da itd. Więc jest to bardzo trudne i myślę, że ta krzywa to trochę opisuje, do tego dochodzi słynne sformułowanie, że nie wiemy tego, czego nie wiemy, i trzeba zawsze mieć to z tyłu głowy. 

Wracamy na te Mazury, gdzie robisz tę jedną gwiazdkę, wchodzisz z pomostu, nurkujesz krótko w otchłani, ciemności i jest naprawdę zimno, i myślisz: jak to przetrwałem, to przetrwam już wszystko. I ja później chciałem zrobić jak najszybciej drugą gwiazdkę, bo w tej bazie, w której byłem, było tak, że jak się zaoferowałeś, że będziesz nurkował z ludźmi z jedną gwiazdką, to można było nurkować dużo taniej. Tą drugą zrobiłem, jak miałem 16 lat: 3 tygodnie na polu namiotowym, zimno, zatoki, czosnek co wieczór, żeby rano te uszy chciały się jeszcze przedmuchać. Zrobiłem kurs podlodowy w piance…

Czyli da się.

Tak, da się. Teraz nurkowałem z kursantką, z którą nurkowałem w Deepspocie, później jeszcze ona nurkowała w Chorwacji. I trafiliśmy na termoklinę na 6 m, i to taką uczciwą, w sensie, że było 4 stopnie poniżej, i ona powiedziała, że jak ja pokazałem, że płyniemy dalej, to ona myślała, że ja żartuję, bo to jest przecież fizycznie niemożliwe, żeby popłynąć w tak zimną wodę. Ale już na drugie nurkowanie poszła, może nie z jakimś wielkim uśmiechem, ale z uśmiechem, bo już wiedziała, że się da. 

Natomiast w pierwszym momencie myślała, że to jest niewykonalne, że to jest jakiś żart ta temperatura. I jak tam byłem, jak już mi Asia mówiła, że jestem świetny, to powiedzieli, żebym poszedł sobie na Bałtyk. Bo tam to już się w ogóle oddziela chłopców od mężczyzn. I trafiłem do bardzo fajnej bazy, w której pracowałem później bardzo długo. Mogę mówić dalej, czy chcesz mi przerwać?

Tak, możesz.

Więc trafiłem do bazy Waldka Topolskiego. Ci, co wiedzą, to wiedzą, bo to jest człowiek z olbrzymim doświadczeniem prowadzenia bazy nurkowej na Bałtyku, bardzo ekscentryczna postać, charakterna, dla mnie taka figura ojcowska trochę, muszę przyznać, mam olbrzymią słabość do Waldka i wracam do niego z przyjemnością. Ale nie jest też jakąś tajemnicą, że zarazem Waldek w dużych dawkach jest dosyć trudnym człowiekiem we współistnieniu. Jak trafiłem do niego pierwszy raz, było to 18 lat temu, to on był wtedy trochę łatwiejszy niż teraz, ale kocham Cię, Waldku, jak byś tego kiedyś posłuchał, to poważnie mówię. Nie mniej jest trudny. 

I rzeczywiście to, czego tam doświadczyłem, to jak wchodzisz nurkować z tego pomostu do jeziora, wkładasz płetwy, maskę, rurkę, potem się cofasz, bo czegoś zapomniałeś, później wchodzisz, poczekasz na kolegę, podyndasz w tej wodzie, a tu nagle nie ma tego pomostu, tylko jest ta łódka. Ona się rusza, fala jest albo jej nie ma, nie można sobie nurkować o tej godzinie i tego dnia, co sobie wymyśliłeś, że będziesz nurkował, i trzeba było zacząć uwzględniać w planach pogodę, co w jeziorze praktycznie nie istnieje poza jakimiś nagłymi burzami z piorunami. 

I zrobiłem tam ten kurs wrakowo morski i poczułem, że wcale tak dużo nie wiem o tym nurkowaniu, jak mi się wydawało, a przecież tych ludzi tam nawet brałem jakichś z niższym stopniem, bo to w CMAS-ie było możliwe, nie komercyjnie, ale się dawało. I w tym jeziorze szczupaka potrafiłem znaleźć, termoklinę przetrwać i poradzić sobie z zalodzonym automatem oddechowym, to był wtedy taki jeden z głównych problemów nurkowań w Polsce w zimnych wodach, jak były te legendarne automaty Apeksa , które były odpowiedzią na nasz kryzys, i grzałki Michalaka, co jak byłem zabrałem za granicę, to się na mnie patrzyli jak na absolutnego kosmitę. 

Ale wtedy się okazało, że sieci, prądy, przyrządy do cięcia, i w związku z tym jakieś takie ogólne ogarnięcie się pod wodą też jest ważne i jezioro, uczciwie mówiąc, w żadnym stopniu na to nie przygotowało. To był kompletnie nowy zestaw umiejętności. Ubieranie się i rozbieranie, wychodzenie i wchodzenie do jednostki pływającej to są bardzo cenne umiejętności, które może mieć nieźle opanowane nurek po OWD w Egipcie, a nurek P3, który nurkował w jeziorze zimnym w Polsce, może w Hańczy robić wszystko na dole, dalej dostanie łódką w głowę. I

 może bez podawania przypadków konkretnych osób, bo też mam parę, to się po prostu zdarza i to jest typowy wypadek około nurkowy, czyli płetwonurek próbuje wejść na łódkę, robi to nieumiejętnie i jest w ten czy inny sposób kontuzjowany. To jest poważna rzecz, której prędzej się nauczysz w Egipcie niż w polskim jeziorze, co bardzo chętnie zapominają wszyscy nurkowie jeziorni, CMAS-owi i twardzi. Mówię tak, ponieważ ja też byłem dokładnie takim nurkiem, przekonanym o swojej wyższości i krytykującym tych, co nurkują w ciepłych wodach. To jest złośliwość we własnym kierunku również. 

I po tym doświadczeniu w Bałtyku i tej fali krótkiej, nieprzyjemnej i wchodzeniu, wychodzeniu na bardzo różne jednostki, np. taką łódkę Hestię, ona już nie pływa z nurkami, jest bardzo dużą jednostką. Jej kapitan był piekielnie sprawny i to było dosyć zabawne, podobało mi się jego podejście. Ta łódka mogła wypłynąć niemalże w każdych warunkach i jak przychodziła grupa, mówiła damy radę, on mówił: nie wydaje mi się. Nie, nie, spokojnie, rezerwacja, przyjechaliśmy, więc… On mówił no dobra, to robimy, nie ma problemu. 

I on płynął, połowa tych ludzi rzygała, jak już wskoczyli do wody, to różnie było z tym zanurzeniem. Bo to było tak, że on był z fizycznej obsługi nurków w marynarce wojennej i potrafił wyrzucić dokładnie w takim miejscu, że jak Ty zrobiłeś ten krok do przodu z tej łodzi, kiedy on trąbnął syreną, to nagle ta bojka od opustówki wpadała Ci sama w ręce, mimo że jak skakałeś, to była oddalona od nas o 15 m, ale jak coś zaspałeś, jak sobie jeszcze poprawiłeś latareczkę albo coś, to już nie było tej bojki, nie było niczego, byłeś bardzo daleko od domu. I on po prostu miał to w nosie, że połowa ludzi nie zanurkuje. Bo oni się upierali, że zanurkują, zapłacili mu pieniądze, więc to była taka mocna lekcja. I jak po tym już myślałem, że już naprawdę jestem twardzielem…

Już wszystko potrafisz.

…że już wszystko po prostu umiem, to pojechałem do Irlandii. To był 2005 r., wtedy w Irlandii się pracowało, jak się było Polakiem, zasadniczo, więc szlak był przetarty. Mój brat tam wtedy pracował, był geologiem, więc pracował w City Banku, to naturalne, i ja byłem socjologiem, więc zostawałem divemasterem w Irlandii i sprzedawałem garnitury. Zawarłem taką umowę w centrum nurkowym, że będę u nich pracował 3 dni w tygodniu, i to będzie taki divemasterski staż, że ja pracuję, oni mnie uczą, a zarazem 4 dni w tygodniu muszę z czegoś żyć w tej Irlandii, więc sprzedawałem garnitury. Umiejętności divemasterskie zostały, a umiejętności równego składanie koszul, wiązania krawatów wymarły, nie wiem, gdzie mam żelazko. 

I poszedłem tam, taki przekonany przez środowisko polskie o wyższości CMAS-u nad PADI, ale zarazem wiedziałem, że ja chcę pracować, pewnie za granicą, bo chcę podróżować, więc będę potrzebował angielskiego słownictwa, i że to PADI jednak jest na świecie bardziej popularne, więc pomyślałem, że może jednak mimo wszystko to będzie lepszy ruch biznesowo. I tam się okazało, że jest danego dnia na jednym wraku okienko czasowe na nurkowanie między 14.37 a 15.22 i tylko wtedy. I nie ma innej opcji. Tu chodzi o prądy pływowe, których my w Bałtyku nie znamy, nie w takiej postaci.

Nie takie silne.

To jest namiastka w ogóle, nie ma o czym mówić. I centrum nurkowe działa wg rozpiski przypływów i odpływów. To się nazywa slack water, jest high tide i low tide, czyli jest taki moment np., że jak masz Advanced, to o jakiejś godzinie dany wrak jest na 28 m, a o innej jest na 36 m. I możesz nurkować tylko o wybranej godzinie, a w innej już nie możesz, bo jest za głęboko. I to była taka lekcja punktualności, organizacji, jakiej ni dostałem nigdy nigdzie w Polsce, bo kto nie wskoczył do wody w danym momencie (jakieś 2 min tolerancji), to nie wskoczył. Kto się nie zebrał do łódki, nie ogarnął sprzętu, poczekajcie, jeszcze chwilę

Jeszcze fajeczka, kawka.

Nie, cokolwiek, zapomniałeś noża, kaptura, musisz sobie coś naprawić. Każdy nurek może zrobić sobie rachunek sumienia, że jak się ubierał kiedyś na nurkowanie i pękł mu pasek od maski, i grupa poczekała na niego 3 minuty, jak mu divemaster, kapitan czy ktoś naprawił pasek, to tam tego nie było. Po prostu nie było takiej opcji przy tych nurkowaniach. 

Bo były też nurkowania, i to jest druga rzecz, w tym prądzie. I to było moje pierwsze zetknięcie z prądem, z którym nie da się walczyć, bo jest tak silny, że tylko płyniesz z nim. I mam takie wspomnienia w tej wodzie dosyć mętnej Zatoki Dublińskiej, to nic przezroczystego i pięknego, że lecę, obok mnie leci jakiś tam rekinek mały, jakaś ryba, jakieś coś, i wszystkimi nami tak ciepie o kamienie, o to, co jest na tym dnie. Kontrolujesz lewo, prawo, ale nie masz opcji zatrzymania się. 

I odnośnie do gubienia się lub nie z partnerem czy strzelania bojki, to wszystko zawsze w tym nurkowaniu się działo w ruchu. Nie było opcji zatrzymania się w tych nurkowaniach z prądem. Można było się złapać kolanami jakiegoś kamienia i zakotwiczyć w jakimś miejscu, ale często było tak, że pęd wody mógł wtedy wciskać bypass od automatu, jak się źle uwarzyłeś i automat się wzbudzał, zależy też, gdzie patrzysz, ale takie różne problemy, których wcześniej nie doświadczyłem, ich nie było. 

I wracam znowu do tego Egiptu, bo my w Polsce lubimy się śmiać z Egiptu, tam doświadczyłem takich prądów. Doświadczyłem prądów wstępujących i zstępujących, czyli takich, które Cię wpychają pod wodę, wypychają nad wodę i ciągną wzdłuż. I mi bardzo z tym pomogła ta Irlandia, nie czułem się jakoś obezwładniony przez te siły, jak pierwszy raz się z tym zetknąłem, a w Irlandii trochę czułem. Tylko na szczęście tam zostałem bardzo ładnie, profesjonalnie pokierowany, z briefingami, z instrukcjami, z tym, jak to robić, żeby było dobrze. I to był kolejny taki kopniak, że wydaje Ci się, że umiesz, a nic nie umiesz, plus zaskoczyło mnie w tym PADI bardzo pozytywnie, chociaż trudno byłoby to przyznać, jaka jest określona struktura szkolenia. 

W sensie, jak bardzo to jednak nie zależy od instruktora, że jest instruktor Maciek, który uważa, że coś jest ważne, instruktor Tomek, który uważa, że coś jest ważne, to oni mogą sobie tak uważać, ale też na pewno ważne jest to, to, to i śmo, a to ma być pokazane tak, żeby ktoś widział i zrozumiał, i w ogóle to był duży przeskok. I bardzo to też się zgadzało z tym, czego się uczyłem w tym czasie na studiach, że kurs nurkowy ma na celu nauczyć kogoś nurkowania, a nie mu udowodnić, że się do niczego nie nadaje, albo sprawdzić go jakby na teście na komandosa, czy się nadaje. 

Czyli że nie przychodzę na kurs nurkowy, umiejąc, i tam ktoś odbiera ode mnie kolejne sprawności, tylko że ja ich nie umiem, a rolą instruktora jest mnie nauczyć. I widzę, że ogólnie taka tendencja wtedy była, ze jak chciałeś być nurkiem, to musiałeś być twardy, albo nurczynką to już w ogóle masz być twardy.

Tak, zakręcanie butli pod wodą…

Dokładnie. A tam tego nie było. To był jeszcze kurs divemastera, jak jesteś divemasterem, to masz umieć bardzo ładnie pokazać wszystkie ćwiczenia, tak, żeby potem ktoś był w stanie je powtórzyć. Czyli nie pokazać, jak Ty zajebiście je robisz, robić je szybko, ciach, ciach, ciach, zdjąć butlę, założyć butlę, patrzcie, zrobiłem, no i co? Nie umiecie? Tylko zrobić to tak, żeby ktoś był w stanie to po Tobie powtórzyć. Że celem naprawdę było nauczenie, a nie cokolwiek innego. I to było bardzo uderzające, że można tak uczyć, w sensie pozytywnym. 

I to był też taki dowód na to, że naprawdę dużo ludzi może być nurkami. Słynna Leni Rithenstein, co po siedemdziesiątce zaczęła nurkować, miała do tego prawo, bo nurkowanie to nie jest walka o życie ani szturm na jednostkę podwodną jakąś, tylko oglądam sobie rafy, szczupaki, żółwie, co tam chcę, jest mi miło. A jak ktoś chce, żeby było głębiej, to jest głębiej. 

Później zostałem instruktorem – tu następny przeskok – NAUI bo trochę tak wtedy było, że to była bardzo popularna, szanowana federacja w Stanach, tzn. już nie była tak popularna, ale nadal bardzo szanowana. W Polsce wtedy centrum Nautica, z którym współpracowałem, rozważało, żeby NAUI było ich preferowaną szkolą wyboru, w której będą uczyć. NAUI z PADI jest na wiele sposobów pokrewne w sensie struktury szkolenia. Różnice są takie, że od początku kładzie też duży nacisk na ratownictwo i na samodzielność nurków. Czyli że nurek po OWD (który tam się nazywa Scuba Diver), czyli który ma pierwszy poważny stopień, ma relatywnie dosyć dużo ratownictwa od razu i może później zrobić kurs Advanced, Scuba Diver, który ma jeszcze więcej ratownictwa, i może go robić do 40 m, więc jest duże zaufanie względem tych nurków. Od razu ich wychowujemy takich samodzielnych, samo radzących sobie. I to mi się bardzo podobało.

Mi też się to właśnie podobało, brakuje mi tego ratownictwa w OWD.

Tak, to jest konieczność rynkowa, to nie jest jakaś zła wola. Jak ja robię pierwszy kurs, tę pierwszą gwiazdkę, to jestem jednym z ostatnich roczników, co tak miał, po dwóch miesiącach chodzenia na basen zobaczyłem butlę pierwszy raz. I zobaczyłem ją ja i ośmiu typa naraz, bo oddychaliśmy z jednego automatu, bo takie było zadanie. Ale po pierwsze strasznie się zmieniło nurkowanie, ono jest bezpieczniejsze, sprzęt jest lepszy, wszystko jest łatwiejsze, więc jakby się w naturalny i absolutnie zdroworozsądkowy sposób zmniejsza te wymogi. Bo po prostu nurkowanie jest łatwiejsze, to po pierwsze. 

A po drugie, kursy trwają krótko, bo ludzie mają tyle czasu. To wiem jako instruktor, jako ktoś, kto próbuje komuś sprzedać kurs nurkowy, jak ktoś przychodzi do mnie i się pyta, ile to będzie trwało, ja mówię, że trzy dni. Ale to nie da się w dwa? A ja wiem, że kurs jeszcze jakiś czas temu trwał dwa miesiące. Później trwał tydzień, później trwał pięć dni, a teraz trwa trzy. I ja jestem w stanie w te trzy dni nauczyć kogoś nurkować samodzielnie, tak żeby był w stanie samemu ogarnąć swój sprzęt, wejść do wody, nurkować w parze, jeżeli będzie jakiś divemaster, przewodnik, który w razie czego upora się z jakimiś większymi problemami, a z partnerem będzie w stanie się złapać za szelkę i wynurzyć awaryjnie, i to wystarcza. 

Tylko że to jest takie absolutne minimum. A jest rozłożone później na kursy Rescue i wszystkie inne, plus potem też jest zderzenie, uczę kursów technicznych i ludzie zrobili to Rescue czy nawet robili te CMAS-y, to ratownictwo, to wszystko już zrobili dawno temu, potem zakładają twinset, suchy skafander, jeszcze wrzucą kołowrotek, bojkę, uprząż DIR-owską, coś, i mówię dobra, to teraz wyciągnij, poholuj i rozbierz ze sprzętu w wodzie. 

I ja to mówię, a ja sam przez to wszystko też przeszedłem i sam byłem strasznie zdziwiony, jak bardzo to jest jednak trudne i coś innego, niż ja się uczyłem. I po prostu ktoś Ci to musi pokazać, Ty się tego musisz nauczyć, i jeżeli wcześniej Ci wpoją przekonania, że ze wszystkim sobie poradzisz, od strzała jesteś zajebisty, bo nurkowałeś na Hańczy głęboko, to jest pułapka. Tzn. jesteś ponad przeciętnie wyszkolonym nurkiem, ale to nie znaczy, że umiesz wszystko. I mi życie pokazywało brutalnie, wielokrotnie, że dokładnie tak jest, że każdy akwen ma jakąś swoją charakterystykę. 

I to jest też w stopniach nurkowych, tylko o tym lubią sobie wszyscy zapomnieć, bo to jest wygodne, jest napisane, że jesteś upoważniony do nurkowania do danej głębokości, i tę głębokość wszyscy pamiętają, bo ona jest bardzo ważna, i w CMAS-ie to jest 20 m, a nie 18 m, więc trochę lepiej, a 18, bo 60 stóp, bo tam jest okrągło, ale w warunkach zbliżonych lub łatwiejszych niż te, w których się uczyłeś. I ta druga część jest taka pomijana. 

Pamiętam, że to było w PADI bardzo wyraźnie napisane, że jeżeli przyjedziesz gdzieś, gdzie są inne warunki, niż te, w których się uczyłeś, musisz zrobić orientation dive z instruktorem. I jak jesteś oszczędny na nurkowaniu, to nie chcesz płacić temu instruktorowi, bo przecież Ty już wszystko wiesz, bo już nurkujesz długo w tym jeziorze. I żeby nie było, uważam, że jeziora są świetną szkołą. Ale po prostu uważam, że nie są szkołą do wszystkiego. I zdarzało mi się prowadzić safari w Egpcie jako instruktor, gdzie ludzie naprawdę z wysokimi stopniami wystrzeliwali spod wody, mieli jakieś problemy. Bo to było coś innego, nigdy nie mieli do czynienia z takimi warunkami, a wyszli z założenia, że oni wiedzą, bo już długo nurkują, mają dużo tych nurkowań. 

I te kursy techniczne znowu mnie skutecznie wyprowadzały z błędu. Pracowałem na Florydzie później, w centrum nurkowym, gdzie okazało się, że najważniejsza umiejętność, jaką ja muszę mieć tak naprawdę (pamiętacie te zalodzenia, co będzie, jak Ci zamarzną trzy automaty oddechowe w zespole dwu osobowym, wynurzenie bez maski, bez płetw itd.), to okazało się, że ja muszę umieć łowić homary. 

Bo jak tam pracowałem na Quay West, to był sezon na homary. I to było tak, że ludzie przyjeżdżali, kupowali w naszym sklepie pogrzebacz, siatkę i smyczkę i mieli prawo złowić sześć homarów dziennie, niekomercyjnie. I oni chcieli być zadowoleni z tych wakacji na Florydzie, kupili te rzeczy i chcieli złapać homara. Nie jest to jakoś strasznie trudne, ale też nie jakieś banalnie proste. Więc z czasem nauczyłem się łapać te homary i łapałem ich sprzętem dla nich te homary, oni byli szczęśliwi, bo się wynurzali z tymi homarami, wkładali w te siatki, które też im sprzedaliśmy, mieli zdjęcia i byli zachwyceni, po czym zazwyczaj się brzydzili jednak tych homarów, one są żywe i nie. 

Inna sprawa, ja nie jestem pewny, czy to są homary, czy langusty, żeby nie było, bo ktoś mnie może na tym złapać. W każdym razie, to się zazwyczaj kończyło tak, że byłem w domu, w którym była nas szóstka studentów z Polski, na wizie work and travel, wszyscy pracowali gdzieś na budowie, w kawiarni, ja w centrum nurkowym. Ja wracałem codziennie z siatką kilku żywych, ruszających się homarów, i później je ci studenci w domu zabijali i gotowali. I przez trzy tygodnie jedliśmy codziennie homary. A naprawdę nasz budżet tam był taki, że ja marzyłem o kurczaku, ale za kurczaka musiałem zapłacić jakieś 5 dolarów, a tego homara miałem za darmo. I moją ówczesną dziewczynę Natalię prosiłem, żeby mi go zrobiła tak, żeby smakował jak kurczak, bo ja już nie mogę homara.

I ponieważ tam były płytkie nurkowania, nadzór nad nurkami sprowadzał się głównie do pływania w masce, rurce i płetwach, a wcale nie z butlą, i do adresowania ich potrzeb, takich, ze ktoś się wynurzył nagle, miał jakiś problem, i wtedy ja musiałem go gdzieś szybko podholować, albo szybko rozwiązać jego problem. Bo to było naprawdę na płytkich rafach, takich do 10 m były też wraki, to istniało, ale jednak gro nurkowań było naprawdę płytkich i ci ludzie po prostu wchodzili sami, a my byliśmy po to, żeby im pomóc w razie problemów.

Trochę jak ratownik na plaży.

Tak, trochę coś takiego. I nagle ta pracy jakby była zupełnie inna niż wszystko, czego się dotychczas uczyłem, ale zarazem ważna. Bo uczciwie mówiąc, praca na Helu u tego słynnego już Waldka Popłowskiego, 95% problemów, które mamy z ludźmi, grupami, nurkami, którzy przyjeżdżają, dzieje się na powierzchni. Tam się zaczyna i jego rozwiązanie przed zanurzeniem sprawia, że nurkowanie będzie dobre lub nie. Bo jak ci ludzie potrafią już sobie zmienić automat jeden na drugi, zejść po linie, to jest świetnie, ale ta jednostka pływająca znowu, to wchodzenie do wody i niełamanie nóg albo dopłynięcie do boi, uniknięcie zawału serca, bo płynęło się pod prąd itp. 

Mam też za sobą szukanie kogoś na powierzchni przez dwie godziny. Najpierw pod wodą pół. Bo zdryfował i za późno strzelił boję dekompresyjną, więc jak ją strzelił już blisko powierzchni, to już my go nie widzieliśmy, szukaliśmy go pod wodą. I w sumie trzy godziny szukania przyjaciela było stresujące, a sprowadziło się de facto do tego, że jak kogoś zdmuchnął prąd z wraku, bo taka była geneza tego zdarzenia, to jak by miał kołowrotek i od razu strzelił bojkę, ta bojka wynurzyłaby się blisko nas i my byśmy wiedzieli, że on tam jest, wynurza się, ktoś mógłby do niego zejść i go przyasekurować. To się nie wydarzyło. Taka procedura. Doświadczony nurek, po prostu akurat nie tam, nie to. Dużo stresu. A na takiej Florydzie włożysz głowę w wodę i już widzisz, czy z nim wszystko okej, bo po prostu jest przejrzysta woda i wszystko widzisz z góry, nie ma takiego ryzyka, że ktoś jest pod Tobą 10 m, a Ty nie wiesz, czy u niego jest wszystko okej, bo to w ogóle nie ten problem.

Więc zupełnie inne potrzeby w tej pracy. Później pracowałem w Nautice, na Hvarze , później na Visie – fantastyczne miejsce do nurkowania. Jak ciągle wierzyłem w ten CMAS, bo w międzyczasie dorobiłem się jeszcze trzech gwiazdek CMASU, bo było to marzenie z dzieciństwa i rzeczywiście był to wymagający kurs, miałem implozję zęba, miałem złą plombę w zębie i mój ząb się zapadł przy moim pierwszym nurkowaniu na 50 m. Gruchnęło mi w buzi, popatrzyłem po ludziach, myślałem, że mam bardzo mocną narkozę, skoro oni nawet nie drgnęli, a ja poczułem wielki huk, i wyplułem zęba, mam sztuczną piątkę i wspomnienie tego nurkowania. Piątka, 50 m, wszystko się zgadza. 

W każdym razie, jak pojechałem na Filipiny, nurkować na takiej wyspie Busuanga, na wrakach i tam zapytali się, jaki mam stopień nurkowy. No jestem tym instruktorem NAUI, divemasterem PADI, mam trzy gwiazdki CMAS-u. I liczyłem, że to ostatnie zrobi na nich wrażenie. A on tak patrzy i mówi: nie, wiesz co, my tu z CMAS-u to mamy strasznych nurków. Kurde, nie tak się umawialiśmy z tym CMAS-em. 

I to później wytłumaczył mi (i to jest też to, czym Was uwiodłem, żebyście mnie tu zaprosili) na studiach, napisałem taką pracę o nurkach PADI i CMAS i o stereotypach między nimi, Janusz Solarz, który powiedział, że różnica zasadnicza jest taka, że PADI ma działającą kontrolę jakości. Że co jakiś czas się w ten czy inny sposób sprawdza, czy ktoś prowadzi szkolenie zgodnie ze standardami, z wymogami, które są jasno określone, precyzyjne. Są wymogi zaliczenia kursu, są wymogi od instruktora itd. i po prostu nie da się długofalowo ich nie spełniać. Oczywiście zdarzają się czarne owce, zakały albo ludzie, którzy krótko robią coś źle, ale to nie będzie funkcjonowało latami, to jest niemożliwe. 

Natomiast w CMAS-ie znam wiele fantastycznych szkół, instruktorów, którym nie mam nic do zarzucenia absolutnie, ale nie jest to dane na poziomie organizacyjnym. To jest zupełnie inna struktura i może sobie gdzieś tam istnieć, niekoniecznie w Polsce, jakaś szkoła CMAS-u, w której jest jakiś pan Pablo i pan Pablo uważa, że tak się nurkuje i uczy po swojemu, i pan Pablo się nigdy nie rozwija, bo nie musi, bo już się nauczył, bo już jest instruktorem, już wszystko wie, robi wszystkie kursy w swoim miejscu. I pan Pablo ma raczej nie kursantów, tylko wyznawców, i ci wyznawcy wierzą, że słowo pana Pabla jest święte, a później się okazuje, że pan Pablo coś wiedział, ale czegoś jednak nie wiedział. 

I mnie takie doświadczenia przekonały do tego, że bardzo lubię, jak ze mną kursanci nurkują długo, tzn. jak robią ze mną kurs podstawowy i kolejne, ale jednak namawiam ich z bólem serca, bo to jest biznesowo trudna decyzja, żeby jednak popróbowali też z kimś innym ponurkować czasem. Że jak pojadą gdzieś tam, to żeby wzięli innego instruktora, bo ja wiem, że mam różne swoje zboczenia, bo różne rzeczy mi się przytrafiły, a inne nie, i jakby miałem też te moje skrzywienia, tę socjologię, u mnie problemy zaczynają się w głowie. 

Moje kursy podstawowe to dużo rozmów o postawie do nurkowania, o tym, jak mają rozmawiać z divemasterami, jakimiś przypadkowymi partnerami na nowych nurkowiskach, o takiej uczciwości względem siebie, że jak się czujesz dzisiaj, że coś jest nie tak i nie chcesz nurkować, to nie nurkuj, niezależnie od tego, ile pieniędzy wydałeś na ten wyjazd. Ja np. poświęcam dużo uwagi podczas szkoleń czemuś takiemu. Na technicznych tak samo.

To trudne w ogóle jest.

Trudne, ale mi to te 10 lat zajęło. Mam uczciwie buoyant emergency ascent, tak to się nazywa chyba, czyli takie ćwiczenie, że zrzucasz balast i wynurzasz się do powierzchni, jak się wszystko zesrało. To je robię, bo tego wymagają standardy, ale ja nie mam do niego serca. 

Dla mnie to jest sytuacja, której na tak wielu płaszczyznach da się wcześniej uniknąć, że po prostu nie powinno do niej dojść, poza tym ona działa na małych głębokościach i na kursie podstawowym, a potem nie do końca działa, jak już pianka się skurczy, jesteś głęboko, to możesz zrzucić ten balast, zależy, jaka pianka, jaki człowiek, jaka butla oczywiście, ale może się okazać, że to nie wystarczyło. Albo wynurzenie z dużej głębokości może doprowadzić do tego, że będziesz kaleką na powierzchni, bo choroba dekompresyjna. 

To jest przykład tych standardów, SSI tego ode mnie wymaga i omawiam to i robię ze wszystkimi zastrzeżeniami i dzięki temu ja nie jestem tym panem Pablo, który uważa, że to jest złe ćwiczenie, więc je możemy olać zupełnie.

I różne nurkowania wymagają różnych rzeczy, świat też idzie bardzo do przodu, to nurkowanie się strasznie zmieniło. Jest dużo łatwiej nauczyć, to z kolei bardzo dobrze widać na przykładzie freedivingu, gdzie kiedyś jakby wszyscy musieli wyważać te same drzwi, a teraz jest ścisła, doprecyzowana struktura szkolenia, są typowe problemy i ich rozwiązania. I mnie zajęło dobrych parę lat zanurkowanie na 20 m i to było takie ledwie zanurkowanie, a tutaj prowadzę kursy i jeżeli ktoś zejdzie na 5 m bez problemu na takim intro, to ja w dwa dni jestem w stanie go nauczyć na 20 m prawie na pewno.

Mówisz dwa dni… a w dzień da radę?

No już mamy tylko pół. No nie. I to jest przykład, bo po prostu to zostało już odkryte, ustrukturyzowane, opanowane kolejne kroki, jak to zrobić, żeby było dobrze. I tam to bardzo widać. Ale w nurkowaniu sprzętowym też to się trochę wydarzyło. Pamiętam, że jak kupiłem sobie twinset, to po prostu zacząłem z nim nurkować i wymyślaliśmy, jak to robić, żeby go wykorzystać do końca. Ale jest taki kurs Extended Range Foundations, którego w Polsce ludzie nienawidzą, bo on dużo kosztuje i nie można po nim nurkować głębiej, on się w ogóle nazywa fundamentals. 

I to jest taki kurs, na którym siedzisz na relatywnie płytkiej wodzie, maks. 12 m, kręcisz zaworami, strzelasz bojkę, robisz to w kółko i to naprawdę robi z Ciebie dużo lepszego nurka. Jesteś gotowy na kurs techniczny, na którym później się uczysz naprawdę nurkowania dekompresyjnego, a nie tego strzelania bojki i kręcenia zaworami, bo to już umiesz z wcześniej i możesz się skupić na tym, co jest clou danego wyzwania. Ale to kosztuje i nie zwiększa głębokości, więc w Polsce ludzie raczej nie chcą go robić, bo przecież szwagier pokaże, jak się nurkuje w twinsecie. 

I wszyscy, którzy przyjdą na ten kurs i go robią, łącznie z instruktorami, na koniec mówią: fajnie, że go zrobiłem, świetnie, dużo mi to dało. Pamiętam siebie, jak pierwszy raz poszedłem na kurs Extended Range, do Przemka Kacprzaka, wcześniej miałem jeszcze Advanced Nitox zrobiony, i myślałem, że mam dobrą pływalność, bo unoszę się na jakiejś głębokości, i już nurkowałem dekompresyjnie, bo miałem trzy gwiazdki CMAS-u. Przemek sprawił, że chciałem wyrzucić twinset do śmieci i już nigdy nie mieć z tym nic wspólnego po pierwszym nurkowaniu. Później już było bardzo miło. 

Więc to lekcja, jaką otrzymałem, że naprawdę warto cały czas się uczyć. Po pierwsze dlatego, że nie da się wszystkiego nauczyć, a po drugie, dlatego że ten sport się zmienia. Zmieniają się różne systemy, procedury, one są cały czas update’owane. Tak samo, jak instrukcje pierwszej pomocy się zmieniają, tak samo zmieniają się kursy nurkowe, np. wiadomo, że coś działa, coś nie działa, takie niuanse później są, czy łapać za puszkę czy za wąż, czy wciskać guzik czy nie wciskać, jak podajemy powietrze, czy złapać za tę szelkę czy za tamtą. To są szczegóły, ale to się zmienia, i to w fajny sposób. 

Bo jest tak, że jest jakaś dyrektywa, te federacje coś robią, potem ludzie tak nurkują przez parę lat, potem DAN zbiera informacje o tym, jakie były wypadki, co się stało i dlaczego do nich doszło. I potem to wdrażamy. Dobra, to nie działa, bo coś tam i zmienia się system szkolenia. I póki instruktor sam się rozwija, robi kolejne kursy… Już zaraz pozwolę CI dojść do słowa, obiecuję.

Dobra, dobra.

Na kursach z butlą się uczy czegoś takiego, że jeżeli jest ta wcześniejsza lekcja snorkelingu, a jeżeli robiliście kurs nurkowania trochę wcześniej, to na pewno też pamiętacie, że ktoś, kto dobrze ogarnia maskę, rurkę i płetwy, ma zanurkować z rurką w buzi, coś tam przepłynąć pod wodą czy coś wyciągnąć, wynurzyć się, dmuchnąć w tę rurkę, żeby wylać z niej wodę, i oddychać dalej. To jest to założenie. 

I w przypadku ratownictwa ma to jakiś sens, chociaż jak ratuję, to też wyciągam głowę nad wodę, natomiast z niego ludzie płynnie przechodzą do freedivingu, który nie nazywa się profesjonalnie freediving, ale jest nurkowaniem pod wodą, bez powietrza i oglądaniem czegoś tam, więc jest freedivingiem. I ze świata freedivingu, z zawodów itd. wiemy, że jeżeli ktoś straci pod wodą przytomność i dostanie blackoutu, i ma tę rurkę w buzi, to niestety jest spora szansa, że jak się rozluźni, to zaleje sobie płuca (nieprzytomny). I osobę, która zalała sobie płuca, jest trudno ratować. 

I jeżeli ktoś zrobi dokładnie to samo. Zanurkuje, straci przytomność i opadnie, ale nie będzie miał tej rurki w buzi, to niemal na pewno będzie miał zamknięte usta, zamkniętą głośnię, nie zaleje sobie płuc i w związku z tym, jak go wyciągniemy, zrobimy prostą procedurę BDT i jeżeli oczywiście zrobimy to w czasie takim, że się nie udusi, to absolutnie nic mu się nie stanie. 

Czyli ta sama rzecz z rurką w buzi i bez niej ma kompletnie różne konsekwencje i we freedivngu uczy się nurkowania bez rurki w buzi, a na kursach scuba w tych częściach snorkelingowych ciągle jest ta rurka w buzi. I ona moim zdaniem wysyła kursantom taki sygnał, że jak nurkuję pod wodą, to nurkuję z rurką w buzi, który wiem, że jest zły. I ja jestem dość przekonany, że to się niebawem zmieni, jak jeszcze trochę będą ze sobą rozmawiać ludzie, którzy nurkują z butlą i bez, i powiedzą hej, my już wiemy, że to nie działa, wy jeszcze tego nie wiecie, ale zaufajcie nam, bo my to robimy bez przerwy. To jest dla mnie taki bardzo namacalny przykład tej wiedzy, która musi przejść z jednego sportu do drugiego, ale jest. 

Obiecuję już teraz Cię słuchać.

Chciałem nawiązać do tego, że żeby zostać dobrym nurkiem, to jest ciągła nauka. Zwłaszcza nauka na błędach, analizowanie.

Nauka na błędach, ale najlepiej na cudzych. Jest pełno rzeczy, które ktoś zrobił źle i za to zapłacił jakąś mniejszą bądź większą cenę. I też zmienia się bardzo ta wiedza, zmieniają się standardy, zmienia się sam nurek.

Jest coś takiego w nurkowaniu dekompresyjnym, że załóżmy, że jak zrobiliśmy te trzy gwiazdki w CMAS-ie, nawet dwie, to wiemy, że możemy nurkować dekompresyjnie. To daje takie uprawnienia, wszystko jest legalnie, dekompresja nie ma limitu, biorę swoją tabelę, piszę runtime, albo biorę dwa komputery i nurkuję z nimi. I jeżeli ktoś to robi latami, to coś mu działało, więc działa, a później jest zdziwiony, bo zaczyna coś go strzykać po nurkowaniach albo wręcz go bardzo na…

Boli go bardzo.

Tak, boli go bardzo, już nie tak delikatnie strzyka. Ląduje w komorze, nie do końca wie dlaczego. I wiemy, że ok. 40 roku życia następuje bardzo duży przeskok naszej podatności na wystąpienie objawów choroby dekompresyjnej, a przy 60 roku życia to już jest olbrzymia różnica. Załóżmy, że dwie osoby wykonujące dokładnie to samo nurkowanie i tej młodszej nic nie będzie, a w przypadku tej starszej jest 5 razy bardziej prawdopodobne, że jednak coś jej będzie, mimo że wykonali identyczne nurkowanie. Więc to jest zmienna wieku.

Do tego dochodzi zmienna sprawności fizycznej i jest tak, że kiedyś byliśmy młodzi i mogliśmy spędzić 3 tygodnie pod namiotem na Mazurach, a potem jeszcze 2 miesiące w Irlandii, sprzedając garnitury, a później siedzimy przy biurku w malarni proszkowej, nie uprawiamy aż tyle sportu, a później jedziemy, bo jest ekstra nurkowanie na 50 m, mamy uprawnienia, mamy gazy, jedziemy w weekend i okazuje się, że to jest problem. To na szczęście nie jest opowieść mojego życia, mnie ciągle udało się nie mieć nigdy żadnych objawów choroby dekompresyjnej, ale raczej jest to kwestia czasu niż cokolwiek innego. Bo sprawność fizyczna jest już nie ta. Kaloryfer obrósł bojlerem na zimę, ciastka są bardzo smaczne, jak człowiek siedzi przy komputerze itd. I to są czynniki ryzyka. 

I odpowiedzią federacji na to będą kursy dekompresyjne, albo teraz od zeszłego roku jest taki, uważam, ze rewelacyjny pod tym kątem kurs, nazywa się Decompression Diver. I to jest taki diver, co ma ten sprzęt, co zawsze miał, normalny, jedną butlę, ale do tego ma butlę z boku, w której będzie nitrox, a nie powietrze. I ten Decompression Diver schodzi na 40 m i wszyscy, którzy nurkowali i wiedzą, że np. jak jest jakiś fajny wrak (ja to widzę i tu każdy musi sobie we własnym sumieniu odpowiedzieć), zazwyczaj ustawiają te komputery i t wszystko na minimum, te ustawienia bezpieczeństwa, żeby tam na dole wyskoczyło, że mogą tam być 7 min, a nie 2, na tym wraku na 40 m. I to jest jakaś strategia. I wtedy to nurkowanie może pozostać bezdekompresyjne. 

Natomiast dokładnie to samo nurkowanie można zrobić tak, żeby ustawić sobie gradient factory czy tak inny jakiś współczynnik bezpieczeństwa w komputerze na trochę więcej, wpaść w krótką dekompresję, czyli na komputerze wypadnie: słuchaj, bardzo fajnie, że tu jesteśmy, ale wynurzenie będzie trwało 10 min, a nie 7. I ten płetwonurek wynurza się, na płytszej wodzie zmienia gaz oddechowy na ten nitrox (ta butla jest mała). I to są bardzo podobne profile nurkowania, czy to ustawiłem te komputery na minimum, czy zrobiłem jednak to, natomiast jest dużo bezpieczniejsze to nurkowanie z butlą boczną. Dla zdrowia to olbrzymi przeskok.

I to jest taki kurs, który ma być odpowiedzią na to, co ludzie i tak robią. Czyli my widzimy, że ludzie i tak kombinują, albo wpadają w tę dekompresję i później mówią, że coś im wyskoczyło na komputerze i nie wiedzą, co tam było napisane. Ja to regularnie słyszę, naprawdę. Często pracuję w funkcji osoby, która nadzoruje nurkowania z łodzi czy spod wody, mam jakąś grupę, ale są też inne grupy, ktoś wchodzi do wody i później słyszę, jak te komputery pikają na łódce po wszystkim, inni udają, że to się nie dzieje. 

Słyszę to też w Deepspocie. My wiemy, że tutaj nikt chyba nie zgłosił choroby dekompresyjnej, natomiast wiemy z Gdyni, że oni się zgłaszają, tylko po paru godzinach, bo dużo osób chce klepnąć to dno i myśli, że skoro w Hańczy zrobili 30 m, a tam jest ciemno i zimno, to tutaj 45 m to przecież bez problemu. A to tak nie jest, to jest ciśnienie, tam są 4 atmosfery, tu jest 5,5.

Fizyki nie oszukasz.

Nie oszukasz, dokładnie. Więc taki respekt i chęć rozwoju, a wcześniej tego nie było. Cała akceleracja dekompresji, czyli używanie gorących nitroxów do dekompresji to z jednej strony jest narzędzie dla nurków nurkujących naprawdę głęboko, ale z drugiej strony to jest doskonałe narzędzie dla nurków rekreacyjnych, którzy chcą robić bezpieczniejsze, zdrowsze nurkowania. Trzeba poświęcić trochę uwagi i pieniędzy, żeby nauczyć się to ogarniać, to naprawdę nie jest rocket science i później jakość tego nurkowania i jego ryzyko są zupełnie inne. 

Bo jeżeli ja przez całe nurkowanie jestem mniej nasycony azotem, to ewentualne takie wyrzucenie ​​emergency buoyant ascent niesie za sobą zupełnie inne ryzyko, jeśli mam w sobie mało zalegającego azotu. I to jest coś, co się niedawno pojawiło w tej formie, bo wcześniej było tylko twinset, butla boczna albo nurkowanie i dekompresja na powietrzu. 

Więc jak chciałeś mieć nurkowanie dekompresyjne, to było to już naprawdę duży krok i dużo zachodu, a jak chciałeś tylko tak trochę wejść w nurkowanie dekompresyjne, tak liznąć tylko, ale żeby się czuć bezpiecznie, żeby się czuć mniej zmęczonym po nurkowaniu, to właśnie są teraz narzędzia, a kiedyś ich nie było. To jest przykład czegoś, co się zmienia. Na plus moim zdaniem.

Fajnie właśnie opowiedziałeś, jak świat nurkowy się zmienia, jak Cię wszystko zaskakiwało. Zastanawiam się, co jeszcze Cię zaskoczy w takim razie.

Zaskoczyło mnie jak w Deepsopocie po tej całej historii, którą usłyszeliście, ja przyszedłem pracować do Deepspotu. Wydaje mi się, że byłem relatywnie doświadczonym instruktorem, chociaż nie pracowałem jakoś strasznie dużo w zawodzie później, bo właśnie życie rodzinne i spędzanie całych sezonów gdzieś w jakiejś bazie nurkowej nie idzie jakoś bardzo w parze, a mam teraz 5-letniego syna i żonę. I trudno wtedy wybyć gdzieś na Filipiny na długo, więc w Deepspocie zacząłem uczyć, ale czułem, że to jest taki trochę wydłużony basen przed tym prawdziwym nurkowaniem na wodach otwartych.

 I to, co widzę teraz, i to mnie naprawdę zaskakiwało, nie spodziewałem się tego mimo tych wszystkich doświadczeń, to po pierwsze, widzę, że jest duża pula ludzi, która w ogóle by nie nurkowała gdyby nie Deepspot. Nie przełamaliby się, bo się boją głębi, zimna, ciemności, nauki u niemówiących po polsku instruktorów za granicą, boją się nurkować daleko od szpitali, cywilizacji itp. 

I przychodzą tutaj. Tu jest naprawdę miło i przyjemnie. Oswajają się z tym i potem mogą stopniowo, małymi kroczkami, czyli nie robią tego testu komandosa od strzała, że schodzimy na termoklinę, zobaczymy, ile jesteś wart, i zerwiemy Ci maskę jeszcze kontrolnie, tylko powolutku, cieplutku. I ci nurkowie mają szansę wyrastać na bardzo rozgarniętych, fajnych, samodzielnych nurków. Już mam paru takich. 

Drogą ewolucji, nie rewolucji.

Dokładnie. I to się dzieje, i ja to widzę, i jestem zachwycony tym narzędziem. Następna rzecz, którą widzę bezwzględnie, to, że tu jestem w stanie robić nurkowania na kursach, które trwają 45 min – 1 h. Trudno jest robić takie długie nurkowania, zwłaszcza takie nieruchome, gdzie się robi te podstawowe ćwiczenia w morzu czy w jeziorze. Łatwiej jest zacząć w takim miejscu i stworzyć ten wzorzec ruchu, że jak łapię za automat, to nie za puszkę, tylko za kabel, a jak sięgam, to tak, a jak podaję, to tak. Ja do tego nie potrzebuję zimna, prądów i żeby było strasznie. Potrzebuję do tego czasu i powtórzeń. I te powtórzenia dużo łatwiej jest osiągnąć w Deepspocie niż gdzieś indziej. 

Następna rzecz to pływalność. Tu jest naprawdę dużo czasu, żeby poćwiczyć pływalność. Można zmieniać tę głębokość ludziom, oni się uczą, coś im pika ten komputer, to ich sprowadza, i to jest coś, co zawsze dawał Egipt, a te polskie jezioranie aż tak, bo tam się pływa albo z głową przy dnie, żeby coś widzieć, albo przy opustówce, bo to tylko tak ma sens. 

W Bałtyku różnie, ale na tym poziomie podstawowym też się pływa w zatoce. Tam raczej mniej widać niż więcej, więc też raczej się pływa z głową przy dnie albo przy linie i też z tą pływalnością jest trudniej. Pływalność w toni zaczynamy ćwiczyć dopiero w sytuacjach awaryjnych, a to jest już trochę złożone wtedy. Czyli awaryjne wynurzenie dwóch osób bez punktu odniesienia w postaci liny. To już jest trudne ćwiczenie i fajnie wcześniej zrobić nieawaryjne wynurzenie, i to mogę sobie robić w Deepspocie bez problemu, wielokrotnie. 

A mam jeszcze takie doświadczenia za sobą, już nie będę mówił, bo to byłoby za łatwo pewnie dowiedzieć się, kto to był, ale nurkowałem z bardzo rozgarniętymi nurkami ze służb, którzy przyjdą Ci na ratunek, jak Ci się coś strasznego stanie, ale zarazem mieli totalne braki w pływalności, bo to nie była charakterystyka ich nurkowań. I widać było, że tam jest taka dziura, ktoś to przeskoczył i poszedł dużo, dużo dalej, a tego nie zrobił. A zarazem oczekiwania od nich są duże. 

Teraz na Prime jest film o tej jaskini i 13 chłopcach i tam jest pokazane, że są Navy SEALs Divers, którzy bardzo chcą i bardzo potrafią i ogólnie są świetni, tylko nie są nurkami jaskiniowymi. Tam jednego z nich spotyka tragedia, bo to nie jest ich środowisko pracy, to nie jest kwestionowanie ich męstwa, bohaterstwa i ogólnego rozgarnięcia, ale to jest po prostu coś innego. 

I to, co widzę po kursantach na Deepspocie, to jak się wynurzamy, to powietrze w naszym jackecie się rozszerza, więc trzeba je wypuścić z jacketu. I pianka robi dokładnie to samo, więc gruba pianka robi też to, tylko jeszcze bardziej. I nurkowie z Deepspotu, którzy nurkują bez pianki, są zaskoczeni tym, jak dużo trzeba wypuścić powietrza z jacketu przy wynurzaniu i w związku z tym często ich na tej płytkiej wodzie jednak trochę wyrzuca na początku, bo tutaj tego nie ma. I rolą instruktora jest wtedy go uczyć, że ma na sobie 7 plus 7 i to się będzie tak zachowywało, że na tych głębokościach 0–10 ta pianka będzie się bardzo kurczyła, ten pas zacznie Ci latać, że stracisz pływalność, będziesz czuł, że Cię ciągnie na dno. 

I to jest taki przykład czegoś, czego rzeczywiście w Deepspocie nie nauczę. Ale nauczę bardzo wielu innych rzeczy i nauczę ich dobrze, więc ja jestem zachwycony tym narzędziem. Pytanie później do ludzi, co oni z tym zrobią. Bo jeżeli ktoś zrobi z tego maszynę do zarabiania pieniędzy, czyli będzie mógł, bo PADI tak uznał, że to jest akwen wód otwartych, i będzie mógł tu szkolić wszystkie kursy od początku do końca, a później ktoś wyjedzie chociażby do Egiptu, założy piankę i wpadnie w prąd i będzie miał duże problemy.

Mówiłeś: w warunkach podobnych.

Tak, dokładnie. Więc dla mnie to jest zostawienie jakiejś tam większej wiary i odpowiedzialności po stronie ludzi, plus jest to świetna decyzja biznesowa dla federacji. Myślę, że to jest bardzo ważna rola instruktorów, żeby wpajać kursantom to poczucie, że zrobiłem wszystko, co mogłem, starałem się i naprawdę się dużo nauczyłeś, zrobiłeś ogromny postęp, ale pamiętaj, że jest jeszcze dużo innych rzeczy, nie oszczędzaj na swoim bezpieczeństwie, jak pójdziesz nurkować. Pomyśl, ile pieniędzy wydajesz na jakieś różne rzeczy typu poduszki powietrzne i bezpieczne auto. To wzięcie instruktora jest taką poduszką powietrzną i to nie jest tak, że on chce z Ciebie wysysać pieniądze. I czasem się będzie wydawało, że on w zasadzie nic nie zrobił, ale on właśnie zrobił. Coś dopowiedział, pokierował. 

I to wpływa nie tylko na bezpieczeństwo, ale też na jakość nurkowania. Bo jak mam nurkowanie przez godzinę, kiedy się stresuję, denerwuję, walczę o życie, a jak mam przepiękne nurkowanie, biorę instruktora, instruktor ma patrzeć na mnie, ja chcę nie mieć stresów, ja chcę być zaopiekowany – tego nauczyłem się na Florydzie i to było fajne. Ja mówiłem I came all the way from eastern Europe to protect your kids. I oni byli zachwyceni i wiedzieli, za co płacą.

Brzmi super, naprawdę. Ciekawa historia.

Tak że tak, uczmy się na błędach innych osób i nurkowanie jest ekstra i jest miłe, i się zmienia, i nie jest strasznie trudne, i nie ma co się wdawać w pyskówki ani zostawać wyznawcą jakiejś jednej szkoły, organizacji, jednego instruktora. Wszyscy, również instruktorzy, popełniają błędy albo o czymś zapominają, po to są podręczniki, po to są inni instruktorzy, żeby różne rzeczy wychwycić. I wtedy to działa. I to, że ktoś poszedł do kogoś innego na kurs, to nie znaczy, że instruktor podebrał i jest frędzlem, tylko może po prostu robi coś innego.

Dzięki Ci, naprawdę fajny odcinek.

Przepraszam, że tak długo. Leżało mi to na sercu.

Ale warto. To jest dużo fajnej wiedzy merytorycznej. Mam nadzieję, że się przyda naszym słuchaczom. Dziękuję.

Polecam nurkowanie.