Czy zastanawialiście się kiedyś co wchodzi w wyposażenie nurkującego strażaka? A może jak szybko muszą zareagować strażacy po wezwaniu i gdzie ubierają się na akcje? Na te i inne pytania odpowie Paweł Dyba, który jako strażak pracował pod wodą 18 lat, a od 2008 roku dowodził Specjalistyczną Grupą Ratownictwa Wodnego PSP „Małopolska”. Zapraszam do wysłuchania odcinka, gdzie Paweł opowiada o pracy strażaka – nurka.

Obejrzyj odcinek

Przeczytaj podcast

Cześć, Paweł!

Cześć…

Powiedz mi, gdzie ostatnio nurkowałeś.

Ostatnio to akurat Czarnogóra, samo południe, przy granicy z Albanią, Adriatyk. Mam swoją łódź, pływam, nurkuję. Czasami uczestniczę w programach, ostatnio takim archeologicznym, oczywiście oficjalnie, wszystko za zgodą ministra kultury Czarnogóry. Cóż, kraj taki trochę jeszcze nieodkryty, więc jest co robić.

I do tego ładna przejrzysta woda, ciepły klimat, prawda?

Temperatury są tam wysokie, nawet do 39–45 stopni, a z wodą to jest różnie, jak to na Adriatyku.

Zdecydowanie. Mówisz, że nurkujesz – skąd u Ciebie się w ogóle wzięła ta pasja?

Kiedyś, jak byłem mały, mój ojciec wsadzał mnie na wersalkę, przed czarno-biały telewizor, i oglądaliśmy filmy z Jacquesem Cousteau. Później nurkowanie zaczęło się od pracy w straży pożarnej. Doszło takie ratownictwo, w ramach ratownictwa technicznego. Wzięło się to z ustawy o Państwowej Straży Pożarnej, które weszła w życie w roku 1992 i zakładała szereg specjalistycznych, w tych techniczne, a w jego obrębie ratownictwo wodne i nurkowe. I tak się to zaczęło.

No właśnie, bo straż pożarna bardziej nam się kojarzy z gaszeniem pożarów, a tutaj nagle mamy w straży pożarnej nurków.

Oni byli cały czas, wykonywali zadania, z tym że były inne zasady. Natomiast od momentu wejścia w życie ustawy o Państwowej Straży Pożarnej wszystko się zmieniło i stało się oficjalne. Na początku był to tzw. tymczasowy regulamin ratownictwa wodnego, a od roku 2005, po wejściu w życie ustawy o wykonywaniu prac podwodnych z 2003 r. działa straż pożarna na mocy rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych o wykonywaniu prac podwodnych.

I spotkaliśmy się, bo pracowałeś w straży pożarnej.

25 lat.

I czym dokładnie się tam zajmowałeś?

Na początku była to praca w tzw. pododdziale bojowym, to było 18 lat, i w zasadzie 18 lat pod wodą, byłem dowódcą zmiany i kierującym pracami podwodnymi, a później nastąpiło coś, co się nazywa awans. Ostatnie lata pracowałem w komendzie wojewódzkiej, w wydziale operacyjnej i zajmowałem się koordynacją ratownictwa wodnego w całej Małopolsce, ale również uczestniczyłem w pracach w ramach zespołu ratownictwa wodnego, to jest taki organ doradczy komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej, i tam już tworzyliśmy jakby nowe prawo, poprawialiśmy zasady i tworzyliśmy rozporządzenia dla ministra spraw wewnętrznych.

Mówi się, że przez pierwsze 120 minut strażacy prowadzą akcję ratunkową, a potem zamienia się ona w akcję poszukiwawczą. I teraz moje pytanie od strony nurkowej: jak wygląda przygotowanie się do takiego wyjazdu? Rozumiem, że dzwoni telefon, alarm, i co? Wskakujecie w suche skafandry? Jak to wyglądało?

Przede wszystkim trzeba zacząć od organizacji straży pożarnej. W tej chwili mamy grupy nurków na poziomie A, B i C. I ta grupa A to jest grupa, która ma za zadanie reagować natychmiast. W takiej grupie ma być minimalnie dwóch nurków, nie koniecznie z kierującym pracami podwodnymi. Ich zadanie to jak najszybciej wyjechać i działać w trybie ratowniczym, czyli uratować człowieka. 

I faktycznie tutaj istnieje takie pojęcie, jak czas działań ratowniczych i odstąpienie od działań ratowniczych i przejście do poszukiwań podwodnych i to jest 120 minut. Czyli te 120 minut od czasu wyjazdu do akcji jednostki PSP.

Jak to wygląda od strony praktycznej? Płetwonurkowie siedzą w jednostce już w skafandrach czy ubierają się w czasie jazdy?

W skafandrach nikt nie siedzi, bo to jest skomplikowane, a poza tym strażacy wykonują wszystkie inne prace. Nie ma czegoś takiego jak jednostka stricte ratownictwa wodnego i nurkowego. To są ludzie, którzy wykonują wszystkie typy ratownictw, czyli wyjazd do pożaru, do różnych interwencji technicznych, do interwencji na wodzie, ale również i pod wodą. 

I w tej chwili wygląda to tak, że w jednostce ratowniczo-gaśniczej dowódca zmiany wyznacza rozkazem dowódcy jednostki dwóch nurków, którzy pełnią dyżur. I zadaniem tych nurków jest utrzymanie sprzętu w takiej gotowości operacyjnej, aby można było jak najszybciej w ten sprzęt wejść, nawet już przed wyjazdem ubrać się, przynajmniej do połowy, ubrać się w czasie dojazdu i wyjść gotowym od razu do działań.

Czyli ubiera się częściowo w jednostce, częściowo podczas jazdy do zdarzenia.

Tak to mniej więcej wygląda. Nie jest to łatwe…

Nie jest to łatwe nawet normalnie na nurkowisku.

Różne są samochody i w różny sposób przystosowane, ale w tej chwili ta technika jest na tyle dobra i samochody są tak konstruowane, że nie ma z tym jakiegoś dużego problemu.

A co wchodzi w skład takiego wyposażenia, w którym ci nurkowie nurkują? 

To jest standardowy sprzęt, który posiadają nurkowie techniczni. Różnica polega na tym, że zamiast półmaski strażacy używają maski pełno twarzowej, do której podłączana jest łączność przewodowa.

To jest łączność przewodowa z lądem na górze, tak?

To wygląda tak, że na powierzchni pozostaje kierujący pracami podwodnymi, którego decyzje powodują pracę nurka. I tutaj następuje komunikacja za pomocą telefonu nurkowego z nurkiem. Czyli nurek przekazuje informacje, o które pyta kierujący pracami, dostaje instrukcje i wykonuje polecenia.

I komunikacji między nurkami nie ma, jeśli dobrze rozumiem?

Komunikacja między dwoma nurkami, którzy są wpuszczeni do wody do wykonywania jednego zadania, w zasadzie powinna odbywać się przez kierującego pracami podwodnymi, ale muszę przyznać, że jest różnie. Z praktyki u nas w jednostkach mogę powiedzieć, że mamy akurat tę łączność tak zrobioną, że jest możliwa komunikacja pomiędzy dwoma nurkami z racji tego, że skracamy czas wykonywania zadania, a czasami ten głos jest potrzebny tam pod wodą, zwłaszcza jak wodna jest ciemna, nic nie widać…

Ciemno, zimno…

…i te działania są, jakie są. Traumatyczne czasami.

Najczęściej są to akcje jakiego typu? Poszukiwanie ludzi?

W 85% to były działania, które miały na celu poszukiwania ludzi, w 10% były to działania ratownicze. I z tymi działaniami ratowniczymi było różnie. Często zdarzało nam się uratować człowieka, ale powiem tak: czas dojazdu już ograniczał nam możliwości skutecznego ratownictwa, więc zdarzało się to rzadko. Ale się zdarzało. I pozostałe interwencje, ok. 5%, to były interwencje związane z działaniami technicznymi na wodzie, ze zwiadem nurkowym, w celu rozpoznania jakiegoś zagrożenia.

A z reguły ile czasu spędza taki nurek pod wodą podczas akcji?

Różnie bywa. Jednego dnia bywało nawet cztery godziny, więc już mięśnie odmawiały posłuszeństwa, dostawałem skurczów czworogłowego. I wtedy już się wycofałem, powiedziałem: koniec, nie daję rady. Cztery godziny. I taka też jest norma – cztery godziny w dwóch nurkowaniach. I to jest w sumie tyle, co nurek może zrobić pod wodą. Ale praktyka jest taka, że do zużycia powietrza, jeżeli prowadzone są poszukiwania. Natomiast jeżeli chodzi o działania ratownicze, one są bardzo szybkie, dynamiczne, więc to jest wejście, wyjście i albo jest człowiek, albo go nie ma.

Mówisz cztery godziny, czyli dużo butli, rebreather?

Nie, na rebreatherach straż pożarna nie nurkuje, nurkujemy na zestawach butlowych, ew. na butlach, zasilanych powietrzem. Technika rebreatherowa jest zbyt skomplikowana, żeby straż pożarna miała czas na to, aby skutecznie wejść z takim sprzętem.

Czyli im prostsze, tym lepsze?

Najprostsze i najszybsze rozwiązania.

A jak duże są głębokości operacyjne?

To jest określone zasadami ratownictwa wodnego, czyli prawem, które istnieje wewnątrz PSP, i ta możliwość jest ograniczona standardowo do 30 metrów. W przypadku, kiedy ta głębokość wykonywania prac ma być większa, to są one prowadzone pod nadzorem instruktora PSP.

Wyjazdy były do jezior czy zdarzały się też np. rzeki?

Rzeki też, bardzo często. Tutaj w Małopolsce tych rzek jest bardzo dużo, tak że działania na rzekach były. I muszę powiedzieć, że te działania na rzekach mimo tego, że tam jest płycej, były bardzo skomplikowane. Trzeba było uwzględniać wiele rzeczy, aby zachować bezpieczeństwo.

Chodzi też o prąd? Czy rzeczy, które niesie rzeka?

Jedno i drugie. Bo tutaj muszę powiedzieć, że wiele zadań było wykonywanych podczas powodzi. To tyczyło się uszczelniania różnego rodzaju zastawek, aby podniesiona woda nie wypływała na zewnątrz z koryta, a wypływała przez zastawki. Te zastawki miały działać w jedną stronę, czyli woda burzowa miała wpływać do rzek, natomiast w okresach powodzi, a te ostatnie to był rok 2010, które pamiętam, te zastawki nie były remontowane od wielu lat, więc woda wychodziła z koryta i zalewała okolice. Więc my uszczelnialiśmy te zastawki podczas bardzo podniesionego poziomu rzeki i to było bardzo niebezpieczne, bo widoczność była zerowa, a płynęło tam wszystko. Można było dostać w głowę np. konarem drzewa.

Samochodem.

Wszystkim. To jedna rzecz. Druga rzecz to nurt. Mieliśmy takie działania na Dunajcu, gdzie trzeba było wejść do wody, nurt był kilkakrotnie przekroczony ponad normy warunków bezpiecznych i podjęliśmy te działania. Ryzyko było takie, że nurt jest w stanie nawet zerwać maskę pełno twarzową.

O, to naprawdę brzmi groźnie. A jak to wygląda w praktyce w takim nurcie? Przypinacie się do czegoś, kotwiczycie się?

Różnie bywa, pytanie, po co wchodzimy. Wiadomo, to jest jakiś obiekt, który trzeba zlokalizować i wydobyć, typu samochód, albo są to zwłoki ludzi, którzy tam utonęli. Jeżeli chodzi o obiekty, bo osoby płyną najczęściej z prądem i znajdujemy je po kilku dniach, chyba że gdzieś tam meandrują albo zaczepią pod wodą, więc wtedy ten teren trzeba dokładnie sprawdzić. 

Natomiast jeżeli chodzi o obiekty, to jest to bardzo trudne. I w momencie, gdy taki obiekt zostaje znaleziony, musi być oznakowany, a później zastropowany. Czyli żeby go bezpiecznie wydobyć, nurek musi kilkakrotnie dojść do tego obiektu. Wtedy robimy połączenie z lądem liną kierunkową i bardzo często jest tak, że nurek wpina się w tą linę i po prostu dochodzi do tego obiektu. Czasami ta lina jest też obciążona co parę metrów, więc nurek musi się przepinać, a więc tutaj używany jest pas piersiowy, taki alpinistyczny, dwie lonże, tak żeby się bezpiecznie przepinać i nie oderwać się od tej liny.

Czyli, skoro pas alpinistyczny, to już pewnie zupełnie inne szkolenie trzeba przechodzić?

Tak to mniej więcej wygląda, że kandydat na nurka do straży pożarnej przychodzi już z uprawnieniami na poziomie podstawowym, czyli to jest jakiś kurs P1 CMAS-owski albo OWD i kurs na suchy kombinezon. Czyli mając te kwalifikacje, wewnątrz jednostek odbywa się jeszcze doskonalenie nurka o charakterze kwalifikacyjnym, a kiedy jest już przygotowany do tego, że może już pojechać na kurs młodszego nurka, mamy taki ośrodek w Bornem Sulinowie, w którym przez kilka lat też szkoliłem, to taki nurek jest tam wysyłany na kurs. Kurs trwa dwa tygodnie i z płetwonurka robimy nurka MSW. Przy czym na tym kursie ten nurek jest weryfikowany, jeżeli chodzi o umiejętności i tak naprawdę jest uczony prac podwodnych i procedur.

Dwa tygodnie to całkiem sporo. Podoba mi się to, że jest weryfikowany.

Tak, bo kiedy pracowałem właśnie w Bornem Sulinowie przez chyba trzy czy cztery lata, to nie uczyliśmy tam stricte nurkowania, tylko wymagaliśmy tych umiejętności, a uczyliśmy prac podwodnych i procedur. I oczywiście prawa.

Zdarzało się, że ktoś po jakimś kursie P1 albo OWD nie potrafił nurkować?

Różnie było. Przyjeżdżali różni ludzie, którzy mieli problem z nurkowaniem. Potem się okazało, że ktoś ich na siłę wysłał, mają ogólnie wstręt do wody albo problem z wykonywaniem podstawowych czynności pod wodą, takich sprawdzających, jak ściągnięcie półmaski na 5 m. To jest chyba najlepsze ćwiczenie, jakie może być, nie trzeba głęboko nurkować, żeby zobaczyć pewne predyspozycje do nurkowania.

A ja się zawsze zastanawiałem na kursie, po co my te maski ściągamy. Po to ją zakładam, żeby nie zdejmować. Ale fakt, dla niektórych to jest bardzo trudne ćwiczenie i weryfikuje umiejętności.

Tak, tam są jeszcze inne ćwiczenia na 5 m. Tam nie trzeba jakiejś wielkiej filozofii nurkowej, żeby zobaczyć, z kim się ma do czynienia. Ale powiem jedną rzecz w ramach ciekawostki, używamy w straży pożarnej (mówię używamy, ale zakończyłem pracę w straży już 9 lat temu) masek pełnotwarzowych nadciśnieniowych. Więc tam nie ma możliwości, żeby woda dostała się do wnętrza. Czyli nikt tych masek nie ściąga, chyba że musi. Są też takie ćwiczenia doskonalące, czasami też przy awarii sprzętu, zasilania ta maska musi być ściągnięta, automat zmieniony i w ramach jakiejkolwiek maski założona półmaska pod wodą.

A w ogóle, dlaczego maski nadciśnieniowe i pełnotwarzowe? Wygoda? Bezpieczeństwo?

Wygoda na pewno, bezpieczeństwo też, ale również możliwość podłączenia komunikacji podwodnej, która jest kluczowa w wykonywaniu zadań podwodnych.

Wracając jeszcze do akcji ratowniczych, taki nurek, mówisz, wskakuje do wody, jest tam krótko i wychodzi? To jest parę minut? Jak duże głębokości?

Różnie to bywa, bo w momencie, kiedy grupa przyjeżdża na akwen, to prawdę powiedziawszy, nie wiadomo, często ten człowiek zniknął gdzieś pod wodą, relacje świadków są różne.

I bardzo rozbieżne pewnie.

I bardzo często są rozbieżne i bardzo często też ci tzw. świadkowie są pod wpływem alkoholu, więc oni sami nie wiedzą, co się wydarzyło, dlaczego ani w którym miejscu. Więc owszem, nurek wchodzi, nie tracąc czasu na oznakowanie terenu, zrobienie pól pracy i poruszanie się w sposób metodyczny pod wodą, bo być może akurat jest szansa, że kogoś znajdzie. Jeżeli nie, to grupa przygotowuje pole pracy dla nurka pod wodą. 

Przy czym najczęstszą rzeczą, która w tej chwili jest realizowana pod wodą, to jest oznakowanie pola pracy liną, albo też jak nurek nurkuje na kablolinie, też jest to pomocne, dlatego, że wykonuje ruchy wahadła, więc kablolina może o coś zaczepić i w momencie, jak zaczepi, nurek musi zlikwidować zaczep, podpływa i okazuje się, że jest to nasz poszukiwany obiekt. 

Powiedziałem lina jako najlepsza rzecz, która powoduje, że nurek porusza się w sposób metodyczny. Z tym że muszę powiedzieć, że w dzisiejszych czasach nurkowie dysponują bardzo nowoczesną technologią poszukiwania czegokolwiek pod wodą. Są to sonary, roboty podwodne. I tak w zasadzie powinno być. Ale żeby na początku zbadać teren sonarem, popatrzeć na sonografy i w momencie, kiedy mamy jakieś wskazania, że obiekt gdzieś tam się pojawił na tym sonografie, sprawdzić albo robotem podwodnym, albo nurkiem ten obiekt, oznakować i przystąpić do wydobycia. Z tym że tutaj mówię o metodyce pracy już w zasadzie poszukiwawczej, a pytałeś o…

Ratunkową.

Ratowniczą, więc tak jak powiedziałem, nurem wchodzi na zabezpieczeniu kabloliną i ruchem wahadła szuka. Jak znajdzie, to okej, a jak nie, to przystępujemy do tej następnej formy prac, czyli do poszukiwań podwodnych.

A w takiej akcji ratowniczej nurek wchodzi sam czy wchodzi się w parach jednak?

Zależy od kierującego pracami podwodnymi. Powiem może, jak to wszystko wygląda. Najmniejszy zespół to jest zespół dwóch nurków, bez kierującego pracami podwodnymi. Nie zawsze jest ten kierujący pracami, więc to jest tak, że jeden nurek wchodzi pod wodę, a drugi go asekuruje. Oczywiście do tego jest dowódca zastępu czy zmiany, który jest odpowiedzialny za pracę tych nurków z racji pełnionej funkcji. Natomiast najmniejszy zespół, który rozpoczyna poszukiwania podwodne, a więc ten etap już nie ratowniczy, tylko poszukiwania i wydobycia, to jest zespół składający się z trzech nurków. I to jest kierujący pracami podwodnymi, który pełni również rolę chronometrażysty, obsługuje telefon nurkowy, nurek roboczy, który wchodzi pod wodę, wykonuje zadania, i nurek asekuracyjny, który jest tutaj też nurkiem, który zabezpiecza tego nurka kabloliną, czyli pełni rolę sygnalisty.

I odpowiadając na pytanie, jest to zależne od kierującego pracami podwodnymi, czy on wpuści jednego nurka, czy dwóch. Jeżeli jest taka potrzeba i ma taki zespół (bo zwiększony zespół liczy 5 osób), to może wpuścić dwóch nurków, ale ogół prac podwodnych wykonuje się jednoosobowo. To jest chyba lepsze, bo łatwiej skoncentrować się na wykonywaniu zadania. Dodam, że te zadania często są wykonywane w wodach o zerowej przejrzystości, w dużym zamuleniu, często też przy obiektach hydrotechnicznych.

To są bardziej prace techniczne tam pewnie, tak?

Ja tutaj mówię w zasadzie o poszukiwaniach podwodnych, bo prace techniczne też są wykonywane, ale to najczęściej podczas powodzi albo wtedy, gdy mamy do czynienia z jakimś zdarzeniem komunikacyjnym, czyli gdy auto wpadnie do jakiegoś jeziora, stawu, rzeki.

I trzeba je wydobyć?

Na początku, zanim do tego wydobycia dojdzie, to oczywiście trzeba dojść do tego samochodu i zobaczyć, co się dzieje w środku, czy znajdują się tam ludzie, czy nie. Jeżeli jest możliwość, to te osoby należy wydobyć z tego samochodu, wraku czy łodzi, a na samym końcu, już po zabezpieczeniu akwenu przed rozlewiskami olejopodobnymi, węglowodorów różnych wydobycie obiektu.

Czyli też i praca ratownicza, i praca techniczna, z tego co rozumiem, plus oznakowanie tego obiektu, tak?

Tak to wygląda. Ja miałem okazję przyjrzeć się temu w różnych krajach ościennych. Był taki czas, kiedy dużo wyjeżdżałem na praktyki, które zresztą sam sobie organizowałem, do Niemiec i do Szwecji. I w Niemczech jest podobnie, ale w Szwecji już nie. W Szwecji jest ciekawie, bo oni tam ograniczają się do prac ratowniczych, natomiast kwestia wydobycia czegokolwiek spod wody to już jest działalność komercyjna firm, które się tym zajmują.

I wtedy państwo do zleca takim firmom?

Podejrzewam, że są jakieś porozumienia pomiędzy i strażą pożarną, i tymi firmami, i w ogóle system tak działa. Czyli ubezpieczenie, które pokrywa jakąś tam stratę, która nastąpiła wskutek wypadku pokrywa koszty tej pracy, więc tutaj nie ma żadnego problemu z takim połączeniem wszystkiego w jakiś tam system, który w danym państwie jest realizowany.

A powiedz mi, czy akcje ratownicze zdarzały się w jakichś trudnych warunkach, typu noc, deszcz, wichura, czy raczej jest to wtedy odpuszczane?

Jeżeli było wezwanie, że coś się dzieje, nigdy nie odpuszczaliśmy tego tematu, mówiąc, że jest ciemno, jest noc, nie pojedziemy. Wyjeżdżaliśmy. I sytuacje były różne. Pamiętam, kiedyś tutaj w Krakowie, to był wrzesień, a więc zaraz po urlopie, auto zjechało do wody, była piękna noc, pełnia księżyca, woda lekko parowała, więc takie warunki trochę…

Romantyczne.

…grozy. Grozy, bym powiedział, nie romantyczne! Coś à la horror. I szukaliśmy samochodu. I on był gdzieś tam na 3 m, czyli nie głęboko, nie było osób w środku. Chodziło o to, że bractwo bawiło się w najlepsze na brzegu i ktoś tam czegoś nie dopilnował, auto stoczyło się po takim małym zboczu.

I dostaliście wezwanie od tego bractwa, że zgubili samochód?

Ok. dwunastej, tak. Oni zaalarmowali policję, policja nas i przyjechaliśmy.

Czyli na szczęście nikomu się wtedy nic nie stało, tak?

Tutaj się nie stało nic. Natomiast jeżeli chodzi o takie trudne warunki, mieliśmy kiedyś, na początku działania grupy krakowskiej przy kracie wylotowej elektrowni na rzece Ropie w Klimkówce, głębokość operacyjna 32 m, gdzie od 22 m już nic nie było widać, szukaliśmy osoby, było podejrzenie, że gdzieś tam leży. Nie znaleźliśmy. Nie było jej tam. Obszukaliśmy bardzo dokładnie, teren był mały, więc wszystko tak organoleptycznie, rękoma, bo tam absolutnie nic nie było widać.

Czyli latarki już nie działają?

Nic nie działa, nawet światła latarki. Dokładnie tak to wygląda.

Czyli przy takich akcjach poszukiwawczych często po prostu trzeba coś wymacać, wyszukać, bo inaczej się nie zobaczy?

Obecnie technologia sonarowa pozwala na to, że jak nurek dochodzi do obiektu, czyli np. poszukiwanego człowieka, to dostaje informacje od kierującego pracami, że ma do obiektu 5 m czy ileś, więc jest w stanie psychicznie się przygotować, ale oczywiście musi dotknąć, zabezpieczyć, oznakować i potem opisać kierującemu, co tam pod wodą znalazł, i kierujący ustala metodę wydobycia takiego człowieka na powierzchnię. Dodam, że to są bardzo często ludzie w różnym stanie rozkładu. Mieliśmy takie zdarzenia, że wydobywaliśmy osoby, które leżały nawet 6 lat pod wodą.

To trzeba pewnie zabezpieczyć, żeby się nie rozpadły?

Dużo by o tym mówić, ale to tak mniej więcej wygląda, że wtedy korzystamy z noszy podbierakowych i nie wydobywamy tych zwłok na powierzchnię, bo wtedy faktycznie następuje rozpad, ale zostawiamy pod wodą.

Jak już znajdziecie obiekt, człowieka czy samochód, to nurek wydobywa się pionowo i w tym miejscu oznacza coś na powierzchni, czy jak to wygląda?

Nie, nie. Obiekt jest oznakowany tam, gdzie się znajduje, czyli jest to jakaś boja, która jest przypięta i wypuszczona na powierzchnię. I to jest oznakowanie. Ale może też być tak, że to oznakowanie zostanie opuszczone z łodzi, która zabezpiecza tego nurka – oczywiście, jeżeli jest to możliwe.

W rzekach, przy dużym prądzie wygląda to tak samo? Czy jest to bardziej skomplikowane?

W rzekach to jest bardziej skomplikowane, dlatego że w zasadzie nurek, który porusza się w rzece, posiada z jednej strony to zabezpieczenie kabloliną, a z drugiej strony zawsze ma jakąś szpulkę przy sobie, więc wtedy musi zabezpieczyć tą szpulką, coś tam wypchać na powierzchni, czyli jakąś boję, a później musi ponownie dojść do tego obiektu, rozpiąć od brzegu liny, tak, żeby była jakaś komunikacja, dlatego, że bardzo trudno jest trafić w to samo miejsce, pokonując prąd. Więc ta lina jest taką drogą nurka, którą musi przechodzić kilka razy.

Mówiłeś, że przez wiele lat szkoliłeś też nurków do tego typu pracy. Co sprawiało im najwięcej trudności?

Ciężkie pytanie, bo w zasadzie, po tej wstępnej weryfikacji problemów już nie było. Wszystkie zadania były wykonywane w sposób prawidłowy. Może problem z pływalnością, gdy dostawali pod wodą ciężkie narzędzia do pracy, typu rozpieracze hydrauliczne, nożyce hydrauliczne. Tu był problem, żeby tak je zabezpieczyć, by nurek nie stracił pływalności podczas pracy i podczas oddania tego narzędzia na platformę.

Właśnie od razu mi się nasuwa pytanie, czy nurek z takim narzędziem płynie do miejsca pracy, czy ono jest mu opuszczane?

To jest tak, że obiekt, który zostanie odnaleziony i oznakowany, jest punktem pracy nurka. Czyli nurek schodzi w dół do tego obiektu i wszystkie narzędzia są mu opuszczane po linie kierunkowej z góry, z łodzi, przez obsługę, która pracuje przy tym zadaniu.

Czyli nie musi tego ciągnąć za sobą.

Nie, nie ma czegoś takiego.

Rozumiem, że poza całą kwalifikacją typu nurkowanie trzeba nauczyć się obsługi tych urządzeń?

Tak, ale te urządzenia są już obsługiwane w ramach ogólnej pracy strażaka. Na kursach podstawowych jest szkolenie, które powoduje, że wszyscy strażacy potrafią obsługiwać te urządzenia. I mówię tutaj o urządzeniach hydraulicznych używanych w ratownictwie technicznym, ale również o urządzeniach pneumatycznych, które są również wykorzystywane w działaniach straży pożarnej.

A to są urządzenia tego samego typu co te, których używa się na powierzchni? Czy są różne typy?

Straż korzysta z tych urządzeń, które są na wyposażeniu standardowym, czyli do tych działań na powierzchniowych. Oczywiście można je zmodyfikować. Są firmy, które robią narzędzia hydrauliczne, które są używane tylko pod wodą, natomiast z pewnych powodów straż pożarna nie zakupuje tych urządzeń. A powody są takie, że są one drogie i działania tymi urządzeniami pod wodą wykonywane są sporadycznie, a więc inwestowanie w nie jest mało ekonomiczne.

Okej, czyli jak strażak nauczył się używać sprzętu na powierzchni, to tak samo go wykorzysta pod wodą.

Dokładnie tak.

A jak jest zimno i ciemno, to czy do tych suchych skafandrów jest system grzewczy, czy jednak nie?

Różnie bywa, to zależy, w której jednostce i jakie działania są prowadzone. Wtedy, gdy ja pracowałem, jako jedyny dogrzewałem się argonem własnym, i to było bardzo skuteczne, natomiast dzisiaj coraz częściej kupowane są już systemy grzewcze elektryczne, więc ten komfort postępuje.

Czy przy takich akcjach ratowniczych poza strażą pożarną pojawia się np. policja, prokuratura, inne służby?

Oczywiście, dlatego że te wszystkie działania poszukiwawcze wykonywane są przez straż pożarną jako działania pomocnicze dla policji. One nie wynikają z treści rozporządzenia o wykonywaniu prac podwodnych, bo ich tam nie ma. Są wykonywane w ramach daleko idącej pomocy humanitarnej dla ludności. Natomiast te działania są ustalone w rozporządzeniu dla policji i policja zleca nam te działania, a my w nich występujemy jako podmiot wspomagający. Czyli krótko mówiąc, po odnalezieniu człowieka czy czegokolwiek pod wodą przekazujemy policji i ona już później prowadzi swoje postępowania procesowe.

Mówiłeś, że do wypadków często dochodzi, bo ludzie są pijani, czyli np. skaczą do wody itd.? Czy zdarzyło Ci się tak, że potrzebowałeś jakiejś ochrony policji przy swoich akcjach ratowniczych? 

Policja jest potrzebna, żeby zabezpieczyć teren, dlatego że nurkowie przed rozpoczęciem akcji chcą mieć spokój, żeby skoncentrować się na zadaniu, na tym, aby dobrze się skonfigurować, bezpiecznie wejść do wody. Z drugiej strony nie wiem, czy wiecie, jak wygląda taka akcja, kiedy ktoś się utopi gdzieś tam na jakiejś wiosce w stawie…

Dużo gapiów jest.

Bardzo często jest tak, że mamy na dwóch brzegach dwie wioski, które kibicują i nam doradzają, i wszystko wiedzą. Więc w takich warunkach bardzo trudno się skoncentrować na wykonywaniu działania. Dodatkowo dochodzi presja otoczenia. Jest to problematyczne. Ponadto muszę powiedzieć jedną rzecz: my, nurkowie, działający pod wodą w tych klimatach poszukiwawczych, mamy swój specyficzny język i bardzo często on się tam przedostaje na powierzchnię. Niekoniecznie jest to dobre dla ucha dla osób postronnych, więc chcemy, aby ten teren, gdzie działamy, był odizolowany od tej społeczności, która jest ciekawa i chce wszystko wiedzieć i słyszeć.

Jeszcze nagrywać pewnie.

W dzisiejszych czasach tak – każdy ma telefon, więc te relacje pojawiają się gdzieś tam w mediach społecznościowych jeszcze zanim jednostka dotrze na miejsce. 

Pytam, bo często słyszy się, że ratowników medycznych czasami atakują, jedzie karetka ratować człowieka, a jeszcze im się oberwało, i tak się zastanawiam, czy podobnie bywa ze strażą pożarną w tego typu przypadkach.

Myślę, że nam się nie obrywa, wręcz przeciwnie, bo jednak w rankingu zaufania społecznego od paru ładnych lat prowadzimy. Natomiast filmiki tak – pojawiają się. Ale zawsze w takim pozytywnym wybrzmieniu. 

To dobrze w takim razie. A czy sprzęt, którego używacie, często się psuł? Zastanawiam się z punktu widzenia nurka rekreacyjnego, jak często był serwisowany, bo rozumiem, że pewnie częściej musi być używany, sprawniejszy niż u nurka, który pójdzie sobie ponurkować na Zakrzówku.

Coś mogę na ten temat powiedzieć, bo serwisuję sprzęt nurkowy dla jednostek mundurowych od 20 lat. Najczęściej są to automaty i maski. I oczywiście, psuje się, bo podczas jakiegoś szybkiego ubierania często dochodzi do jakichś mechanicznych zniszczeń, najczęściej masek pełnotwarzowych, więc wiadomo, one są naprawiane. Ale jeżeli chodzi o automaty oddechowe, jackety, o butle, myślę, że one nie psują się jakoś więcej od tego sprzętu, który używany jest przez nurków rekreacyjnych technicznych.

A w takich automatach to co? Uszczelki najczęściej? 

Każdy automat ma swój taki resurs określony przez producenta, więc mniej więcej rok albo dwa lata i tam się wymienia wszystko to, co jest wewnątrz, zgodnie z procedurą i nakazem producenta sprzętu.

A zdarzyło się podczas jakiejś akcji czy pracy podwodnej, że sprzęt przestał działać, uszkodził się?

Ja nie pamiętam w tym naszym środowisku, żeby coś takiego było, natomiast gdyby nawet, to jesteśmy przygotowani do tego, żeby przejść na ten układ drugi oddechowy, bo najczęściej właśnie działamy w zestawach butlowych. Chyba że jest to taka typowa akcja ratownicza, która wymaga pracy tzw. szybkiego nurka, więc wtedy jest to jakaś tam pojedyncza butla, maska pełnotwarzowa albo i półmaska, zabezpieczenie linką ratowniczą.

Kompresor, rozumiem, że znajduje się w straży pożarnej?

Sprężarki tak, znajdują się, i to zresztą bardzo dobre sprężarki, dobrych firm. Nie w każdej jednostce, ale w tych, które mają grupy nurkowe, jest na wyposażeniu dobry kompresor, czasami jest to również magazyn powietrza, więc jest ono bardzo szybko dostarczane do pustych butli i ta reaktywacja po akcji jest bardzo szybka.

Właśnie takie jest moje następne pytanie. Kończycie akcję, udało się Wam wykonać swoje prace, znaleźć samochód itd., wracacie do bazy i co? Czyszczenie sprzętu, konserwacja, rozwieszenie, bo za chwile może być znowu telefon?

Tak, po każdym przyjeździe z akcji czy ćwiczeń sprzęt musi być zakonserwowany i uzupełniony, więc jeżeli jest w magazynie coś, co można przenieść i zabezpieczyć, to tak, a jeżeli nie, to ten sprzęt jest tak przygotowany, w takim stand by, że można go w każdej chwili użyć, tak że tutaj nie ma z tym żadnego problemu.

Poza tym, że trzeba posprzątać, porozwieszać, nie można rzucić w kąt.

Dokładnie tak, ale tak wygląda powrót po każdej akcji. Chwila przerwy i za chwileczkę wszystkie ręce na pokład. Ale mówię, wszystkie. Cała zmiana uczestniczy w tych pracach, aby bardzo szybko wrócić do stanu gotowości operacyjnej.

A jak wygląda sytuacja z suchymi skafandrami? Bo rozumiem, że najlepiej, jakby każdy miał swój dopasowany do siebie. Czy jednak są jakieś uniwersalne skafandry na jednostce i możecie się nimi wymieniać?

W tej chwili w jednostkach każdy ma swój kombinezon. Mówię o kombinezonie takim z trylaminatu czy z takiego materiału, który zapewnia tę elastyczność ruchów i które są używane do typowego ratownictwa. Natomiast zazwyczaj w jednostkach jest kilka kombinezonów, które są używane do prac w wodach zanieczyszczonych i skażonych. I to są takie kombinezony ogólne, dlatego że nurkuje się w nich rzadziej i koszt zakupu takiego kombinezonu jest też wysoki, w związku z tym zazwyczaj w jednostkach jest 4–6 tego typu kombinezonów.

Rozumiem, że są to jakieś skażenia chemiczne wód, o których mówisz?

Powiem tak, jestem twórcą takiego programu, do dzisiaj funkcjonującego i chyba jedynego w Polsce, bo zajmowałem się właśnie wodami skażonymi i zanieczyszczonymi. Gdyby się zagłębić w to wszystko, to można by mówić, że w zasadzie każda woda jest skażona, bo nawet woda pozornie czysta może posiadać wiele niebezpieczeństw chemicznych, których nie widać. 

Niemcy przyjęli taką zasadę, że tam, gdzie jadą do interwencji, przyjmują, że każda woda, w której wykonywana jest interwencja, jest wodą skażoną. Chodzi tutaj o bezpieczeństwo nurka, ale również później o roszczenia, które ten nurek może zgłaszać do swojego pracodawcy, a to, wiadomo, może kończyć się dużymi wypłatami odszkodowań. Natomiast u nas jest, jak jest. W sytuacji, gdy mamy już orientację, że ta woda może być wodą skażoną, używamy tego typu kombinezonów. To są kombinezony klasy HD o odporności chemicznej i mechanicznej.

Czyli zwiększona odporność i wytrzymałość po prostu.

Tak. I to, co jest istotne, to możliwość dekontaminacji tych kombinezonów, takiej dość pełnej, czyli usuwania tych wszystkich zalążków bakteriologicznych, które znajdują się gdzieś tam w porach materiału, co nie jest możliwe już w trylaminatach czy kordurach.

Tak, bo pewnie wtedy doszłoby do uszkodzenia tego sprzętu.

Różnie to bywa. Uszkodzenie mechaniczne może nie, ale skażenie na pewno tak. Tutaj też chodzi o świadomość, jaka jest odpowiedzialnych za prowadzenie jednostek ratowniczo-gaśniczych i nadzór, który powinien być, szeroko stosowany przy tego typu pracach.

Teraz mam takie pytanie, które na pewno będą zadawać słuchacze, czy jak straż jeździe do jakichś akcji ratowniczych, ktoś wpadł do wody, czy są te historie ze szczęśliwym zakończeniem, że uda się kogoś wyratować?

Są takie przypadki, oczywiście, że tak. Każde uratowane ludzkie życie to niebywały sukces. I jak już wspominałem, ok. 10% to są wyjazdy ratownicze. Wtedy, kiedy jeszcze pracowałem i prowadziłem te statystyki, to średnio rocznie mieliśmy ok. 65 interwencji grupy ratownictwa wodno-nurkowego, więc jeżeli mówię o 10% czy też 15% czasami, mieliśmy do ok. 10 interwencji ratowniczych, z czego połowa to były akcje, które kończyły się sukcesem.

Po jakiejś już reanimacji na powierzchni?

Różnie bywało, dlatego że czasami znajdowaliśmy się w miejscu zdarzenia i wtedy te działania ratownicze były prowadzone z marszu i one się kończyły zawsze sukcesem. Natomiast wtedy, gdy ten dojazd wynosił 20–30 minut, to było różnie, ale zdarzało nam się również uratować życie ludzkie.

30 minut to długo.

Tak, tylko że to też tak nie było, że człowiek leżał te 30 minut pod wodą. On tam trzymał się czegoś, będąc przy życiu, a jak już dojechaliśmy, to poszedł pod wodę. Wtedy te nasze działania powodowały, że człowiek bardzo szybko został wydobyty na powierzchnię i działania resuscytacyjne kończyły się pełnym sukcesem.

Mimo wszystko, te 30 minut to długo, więc lepiej nie robić głupoty nad wodą.

Dokładnie tak. I muszę też powiedzieć, że te wszystkie działania zmierzające do tego, żeby przywrócić życie człowiekowi, najczęściej kończyły się wróceniem krążenia, ale już nie oddechu. I te dalsze działania były prowadzone przez zespół opieki medycznej i kończyło się to różnie. Niestety najczęściej tak, że po jakimś czasie śmiercią człowieka. 

Tak się niestety to kończy. 

Ale zawsze była nadzieja, rodzina była w stanie się przygotować na śmierć swojego bliskiego. 

A w przypadku akcji poszukiwawczych na rzece? Mówiłeś, że to może trwać nawet kilka dni. Rozumiem, że przeczesujecie duży obszar rzeki, na obszarze, nie wiem, województwa?

Akcje na rzekach są problematyczne, bo z reguły, jeżeli nie znaleźliśmy człowieka w momencie przyjazdu i stwierdziliśmy, że jego tam na pewno nie ma, to później w zależności od rzeki sugerowaliśmy, że będziemy szukać, ale z powierzchni, bo to ciało gdzieś tam wypłynie. I zdarzyło nam się kiedyś na rzece Dunajec odnaleźć człowieka 22 km dalej od miejsca zdarzenia.

Spacerując wzdłuż rzeki, jeżdżąc samochodem?

Nie, akurat pływaliśmy i szukaliśmy. Nawet pamiętam to zdarzenie. To byli dwaj bracia i jeden z nich utonął, więc wtedy, gdy nie znaleźliśmy go od razu, powiedziałem: wrócę za 3 dni i go odnajdę. I tak się faktycznie stało. Wróciłem z ekipą i go znalazłem. Akurat ja.

Ale 22 km to jest naprawdę duży obszar. 

Tak, ale to jest specyfika naszych rzek i prądu, który jest zmienny. Dodam, że mamy tutaj rzeki górskie, więc prąd i nurt jest bardzo zmienny w zależności od sytuacji pogodowej w górach.

A zdarzały się jakieś akcje zimą, pod lodem?

Zdarzały się, oczywiście. Pamiętam taką akcję w Tarnowie, w środku miasta jest taki stawik, na pokrywę lodu wyszły dzieci i chodziły po tej tafli lodu, po czym zauważył to ktoś z dorosłych, to byli dwaj mężczyźni w wieku trzydziestu kilku lat, którzy zaczęli wymachiwać, krzyczeć, żeby te dzieci wróciły, i część dzieci faktycznie zawróciła najkrótszą drogą, ale jedno się przestraszyło i zostało. 

Więc ci panowie wbiegli na taflę (jeden był ratownikiem wodnym, a drugi wrócił akurat z Anglii, i siedzieli sobie na działkach i rozmawiali). Chcieli wrócić z tym chłopcem swoją ścieżką, ale chłopiec powiedział, że nie, że on pójdzie tam, gdzie poszły te dzieci, krótszą drogą. I dobrze zrobił, bo w momencie, gdy on poszedł, panowie zawrócili w swoją stronę, wtedy lód się załamał i oni wpadli pod wodę. T

o była głębokość 7 m i to była jedna z trudniejszych akcji, dlatego że lód był taki, że nie można było na niego wejść, bo się załamywał, ale też nie można było wpłynąć, bo tafla była za gruba. Więc te działania przeciągnęły się do wieczoru, kiedy musieliśmy używać sztucznego oświetlenia i wrąbać sobie drogę wodną do tego miejsca, gdzie ci panowie wpadli, żeby to zabojkować, oznakować. 

I te działania były prowadzone już w nocy przy temperaturze -7 stopni, więc to były bardzo trudne działania. Dodatkowo były obiekty pod wodą i w jednym obiekcie po długotrwałych poszukiwaniach znaleźliśmy drugiego z tych panów, którzy tam utonęli.

Czyli naprawdę trudne warunki pracy.

Jedne z trudniejszych, tak.

Czyli idąc na takiego nurka do straży pożarnej, nie należy spodziewać się tylko przyjemnej pracy.

Są tacy, którzy chcą się z tym zmierzyć, bo nie jest to łatwa rzecz. Pamiętam swoje początki, kiedy przyszło mi tę grupę organizować i o wielu rzeczach nie miałem pojęcia. Właśnie jak to jest pod wodą z poszukiwaniem zwłok. Więc pamiętam, że pierwszą swoją akcję strasznie spaliłem, bo złapał mnie taki stres, że nie byłem w stanie zanurzyć głowy. 

Ale z czasem uczyłem się sam na sobie. Najgorsze było to, że musiałem się samemu oswoić z sytuacją i jeszcze nauczyć tych moich ludzi i często z nimi rozmawiać w trybie, by nie chowali w sobie tych emocji. Bo każdy chciał być macho i podchodzić do tego zadania na luzie, że nic się nie dzieje, robimy i zapominamy, ale to tak nie działa. Każdy ma jakieś swoje emocje, które trzeba rozładować. Więc w 2004 roku wprowadziliśmy do działań psychologa i to było nasza koleżanka z pracy, która właśnie wtedy skończyła studia i na pierwsze zajęcia przyszła ze swoimi zapiskami z okresu studiów, więc niewiele mogła nam pomóc, ale dlatego, że to była kobieta, chłopcy otworzyli się, zaczęli mówić o swoich problemach, i to było fajne. 

Więc nie jest łatwe, trzeba sobie zdać sprawę z charakteru tej pracy i samemu siebie określić, czy jest się w stanie podołać takim wyzwaniom, czy też nie.

Wyobrażam sobie, że to może być ciężkie, i psycholog by się przydał. Rozumiem, że po tylu latach pracy dalej lubisz nurkowanie?

Tak, nurkowania nie można robić w sposób siłowy, nie można być zmuszonym do pracy w charakterze nurka. Trzeba to lubić i chcieć robić. Więc niektórzy chcą i lubią, niektórzy są pasjonatami, natomiast wszyscy ci, którzy pracują, robią to z tego tytułu, że z jednej strony chcą się sprawdzić, ale z drugiej strony też praca strażaka i ratownika to niesienie ludziom pomocy i ta pomoc właśnie w ten sposób też jest niesiona. Więc jest to fajne, chwalebne i wartościujące człowieka.

I tym miłym akcentem dzięki Ci za wartościowy odcinek. Dziękuję.

Dziękuję również.